Dnia 21.11.2014 r. w Klubie Muzycznym Młyn odbył się
I Slam Poetycki im. Franciszka Rabelais, zorganizowany w ramach IV Festiwalu
Literackiego Preteksty. O wydarzeniu oraz istocie slamu opowiada organizator a
zarazem uczestnik, Paweł Bąkowski.
Slam – rozrywka,
sztuka czy sport?
To będzie najbardziej banalna odpowiedź, ale... Połączenie
ich wszystkich. Fakt, że slam jest trochę sportowy i rywalizacyjny, wpływa na
sposób rozrywki; w związku z tym, że istnieje tam rozrywka, prezentuje się specyficzną
sztukę, co z kolei determinuje formy jakimi się wypowiada, by dostarczyć
ludziom rozrywki i „pokonać” innych. Więc to wszystko się zazębia i jako, że
rozmawiamy post factum, sądzę, że te
wszystkie trzy elementy zagrały. Było wszystko.
Jaki jest
stosunek dzisiejszego slamu do nurtu z którego się wywodzi, czyli jazz poetry? Co się zmieniło?
Myślę, że jest on bardzo krnąbrny. Slam w formule, w
której się obecnie prezentuje, wytworzył pewne formy i nie ma wielkiego
przywiązania do tradycji. Ta tradycja jest po prostu żywa w slamie. Nie chodzi
o to, że musimy w pewnym momencie stanąć i zapodać jakiś tekst albo upamiętnić jazz poetry. To formy same w sobie są
żywym nawiązaniem do tradycji i chyba to właśnie dlatego cały czas slam spotyka
się z takim zainteresowaniem. Jako organizator wspomnę, że nie dojechał nasz
trąbkarz, który miał pojazzować w przerwach. To miał być mój osobisty ukłon w
stronę tradycji. Ponadto gdyby założyć, że w jazzie w dużej mierze liczy się
improwizacja i interpretowanie pewnych zastanych struktur to myślę, że sam duch
imprezy nawiązuje i nawiązywał do tego także w Młynie. Stosunek do tradycji nie
jest tu służalczy, ale po prostu żywy, a przejęte formy wciąż dostarczają
slamowi jakiejś pożywki, energii; nie ma żadnego sztucznego upamiętniania. To
po prostu cały czas się dzieje.
Wczorajszy slam
był pierwszym zorganizowanym w Gnieźnie. Pomysł zrodził się wraz z
organizowaniem festiwalu, czy istniał już wcześniej, a festiwal był tylko - no
właśnie - pretekstem?
Festiwal był dobrym pretekstem, czy nawet grupą
pretekstów. Kiedyś przy innej okazji byłem na wieczorze, który chciał być
slamem, ale moim zdaniem nie spełniał kryteriów. Zupełnie inaczej to sobie
wyobrażałem. Ale jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że to ma spory potencjał i
może być zrobione w odpowiedni sposób. Najtrudniej jednak zadbać o to, co jest niełatwe
do zdefiniowania – nastrój, środowisko. Wydaje mi się, że na naszym slamie to
się udało. A sam pomysł zrodził się po pierwsze dlatego, że uczestniczyłem we
wspomnianym nieudanym wydarzeniu, a po drugie ze względu na to, że słucham sporo rapu, utworów okołorapowych i
związanych z tradycjami, o których wspomniałaś – jazz poetry czy spoken word.
Są to dla mnie fascynujące rzeczy i wiedziałem, że kiedyś takie coś po prostu
będzie musiało zaistnieć.
Kiedyś, na którejś edycji Pretekstów (a może to była
Offeliada?) grał duet Kopyt/Kowalski, tylko z innym repertuarem. Na końcu
tamtego koncertu poeta Szczepan Kopyt przeczytał swój wiersz pt. „Uderzenie”.
Był to naprawdę niesamowity moment w moim życiu. I uznałem, że slam właśnie tak
powinien wyglądać. W międzyczasie współorganizatorka naszego slamu, Olufa czyli
Ola Dudczak, zaczęła brać udział w toruńskim życiu slamowym. Następnie Piotr Wiśniewski ogłosił, że będzie
organizował festiwal i zapytał, czy nie chcielibyśmy zrobić czegoś w duchu
„Oślej Ławki”. Od razu pomyślałem o slamie. Akurat wtedy czytałem Rabelais i
wszystko ładnie mi się połączyło. Były wakacje, było ciepło i to wszystko
musiało wyglądać tak, jak wyglądało w piątek.
I wyszło dobrze.
Gratuluję organizacji, a przy okazji także wygranej.
Dziękuję. Myślę, że tu ogromną rolę odegrało to, że
– jak mówią piłkarze – grałem przed swoją publicznością, nie da się tego ukryć.
Powiem szczerze, że bardzo podobał mi się kolega Buri, który również był w
finale. I uważam, że choć brakuje mu trochę mojego uroku (śmiech), to
technicznie był świetny i bardzo mi się podobało, szczególnie dobrze poradził
sobie w momencie improwizacji. Poziom był bardzo zróżnicowany, w głosowaniach
też były duże rozbieżności. Także nie chcę tu umniejszać moim wytworom, bo
jestem z nich zadowolony – gdybym nie był, w ogóle bym nie występował – ale
chcę zwrócić uwagę na to, że sam proces był rzeczywiście dużo ważniejszy.
Jaka jest obecna
kondycja slamu w Polsce?
Do niedawna znałem slam bardziej z teorii, więc trudno
mi odnosić się do kondycji w Polsce. W miastach takich jak Gniezno jest to
sprawa stosunkowo świeża, ale przyjęta została dobrze, więc jest tu jeszcze
wiele do zrobienia, wiele przestrzeni do zaanektowania. Podobnie pokrewna
forma, czyli stand-up, który tez nie jest w Polsce specjalnie popularny, mimo
wielu prób medialnych i organizacyjnych. Tradycja zmierzenia się ze słowem, w
dużej mierze słowem improwizowanym i poetyckim, cały czas jest w Polsce
wyzwaniem. Aczkolwiek nie mówię tego z pozycji eksperta, to tylko moje luźne
wrażenie.
Wydaje mi się,
że ze względu na swoją specyfikę slam ma wiele punktów wspólnych ze stand-upem.
Gdzie leży granica?
To prawda. Ale szczerze mówiąc nie wiem, gdzie jest
granica. Gdybym nadal był studentem, pewnie musiałbym wprowadzić tu jakieś
kryteria, ale w tym momencie teoretyzowanie mnie niespecjalnie interesuje. Granice…
Pewnie takie, że jednak slam – co jest kwestią tej tradycji, o którą wcześniej
pytałaś – bardziej dotyczy pewnej poetyckości. I tu też można otworzyć pole
wielkiej rozkminy, czym ta poetyckość mogłaby być. Może to jest także kwestia
tych trzech elementów, którymi rozpoczęłaś rozmowę – sportu, rozrywki i sztuki.
Stand-up często bywa i ma być rozrywkowy, niekoniecznie występuje ten element
rywalizacji - może być, ale nie musi. Stand-up jest szerszą formą; stylem, w
którym może wypowiadać się slamer. Natomiast w slamie powinna być oceniana
także poetyckość. Czy jest oceniana? Trudno powiedzieć, bo ocenia publiczność,
w związku z czym ten element rozrywkowo-ludyczny odgrywa wielką rolę. Także
widać, że się zazębiają. Choć są jednak czymś innym, bo stand-up jest bardziej
formą wypowiedzi, natomiast slam zakłada też pewną strukturę wieczoru,
spotkania. I też w zależności od tego jak poeta – slamer czuje się w jakich
tekstach – jedne są bardziej „tradycyjnie” poetyckie, inne bardziej przegadane,
więc to zależy też od języka, którym się dany twórca posługuje.
Co jest
ważniejsze: treść wierszy czy sposób ich prezentowania? Istnieje reguła?
To jest właśnie fajne. Myślę, że nie ma reguły,
aczkolwiek ja bym się skłaniał – a pewnie rosyjscy formaliści by się ze mną
zgodzili – że forma się staje treścią przy tego typu spotkaniu. Nie ukrywajmy,
że jest to rodzaj – przepraszam za słowo - performance’u i słowa same z siebie
nie istnieją abstrakcyjne, istnieją w pewnym wypowiedzeniu, dlatego ten akt performatywny
jest szalenie ważny. Natomiast sama w sobie ekspresja, bogata gestykulacja, gra
intonacją i tak dalej - myślę, że też by nie wystarczyły, więc kluczem jest tu pewna
wypadkowa. Wiele też zależy od publiczności i kontekstu. My założyliśmy, że
jest to slam im. Franciszka Rabelais w Młynie. Inaczej zapewne wyglądałby on w
mitologicznej kawiarni krakowskiej, a inaczej wyglądał w Gnieźnie, gdzie
publiczność jest nowa i czujemy się wszyscy jak Polacy w ’89 – „co się dzieje?”
W każdym razie – patronem slamu był Franciszek Rabelais, wiec element
ludyczności, zamaszystości tekstu, jego potencjału humorystycznego i lekkości
był bardzo istotny. W związku z tym, że były to godziny późnowieczorne,
piątkowe, barowe – trzeba wziąć pod uwagę, że element percepcji werbalnej i
intelektualnej też nieco spada, wiec komponent cielesny odgrywa większą rolę.
Czyli wszystko
jest zależne od konkretnego slamu, konkretnej okazji.
Jasne.
W związku z tym
zastanawia mnie, czy każda
poezja nadaje się na slamową scenę. A może niektóre utwory powinny pozostać na
kartkach papieru?
Myślę, że nie każda poezja się nadaje. Chyba jest
tak, że są teksty poetyckie, które lepiej czytać na głos, nawet samemu sobie -
nie mówię oczywiście w kontekstach slamowych. Ale są też takie, którym to
wypowiedzenie na głos niekoniecznie pomaga, czy wręcz mają naturę kontemplacyjną,
medytacyjną i nie muszą wybrzmiewać. Jest rodzaj poezji, który służy
wypowiedzeniu i to ta koncepcja jest mi bliższa – kiedy poezję można wygłaszać.
Spośród własnych tekstów wybrałem te, które nadają się na scenę.
Czyli z
perspektywy uczestnika – poeta na scenie slamowej jest tym samym poetą, który
pisze do tomików?
Te zbiory mogą być łączne, ale nie muszą. Wśród
poetów większość nie slamuje a slamerzy niekoniecznie są poetami. W ogóle pojawia
się pytanie o to, co to znaczy być poetą. Czy to ktoś, kto pisze świetne
teksty, ale trzyma je na dysku twardym i nikomu ich nie pokazuje? Czy może musi
wydawać, a jeśli już to w tomiku czy w Internecie?
Równie dobrze
może pojawić się pytanie czy wiersze trzymane na dysku twardym to wciąż
poezja.
Chyba jest. Ja jestem zdania, że poezja nie musi być
zapisywana na pożółkłej kartce skropionej słoną łzą i oświetlanej blaskiem
świec. Powiedziałbym nawet, że oby nigdy taka nie była. W każdym razie to
pytanie o definicję poety, natomiast ja jestem w stanie wyobrazić sobie, że te
dwa zbiory – poeci i slamerzy - niekoniecznie muszą się stykać. Doskonale
wyobrażam sobie sytuacje, w których do tego nie dochodzi.
Biorąc pod uwagę
wszystko co powiedziałeś o slamie i jego widowiskowym charakterze, można
odbierać go z dwóch perspektyw. Jako wierność i zdradę poezji. Wierność, bo stanowi
próbę dopasowania jej do nowych warunków i „sprowadzenia jej na ziemię”. Zdradę
– może sugerować utratę wiary, że poezja obroni się sama w tradycyjnej formie. Co o tym sądzisz?
To jest bardzo ważne pytanie, poruszyłaś tu istotną
i niezwykle szeroką kwestię. Zacznę od końca – wydaje mi się, że poezja nie do
końca sobie radzi. W Polsce poezji czyta się bardzo mało. Równie mało się
wydaje – ostatnio słyszałem, że wydaje się około 500 tomików rocznie. Na 38
milionów mieszkańców to chyba nie jest dużo. Więcej jest osób piszących poezję,
niż ją czytających. Jest problem z krytyką poetycką, działa urynkowienie i
ludziom się po prostu nie opłaca tego robić, w związku z czym jest naprawdę
spory problem z poezją. Ja bym chciał, żeby sobie poradziła i wierzę, że w
jakiejś formie tak będzie. Natomiast co
do tego, czy jest to wierność – uważam, że wierności w ogóle nie musi być. Nie
mamy żadnego długu wobec poezji, to poezja ma dług u slamerów. Bo jeżeli
sięgnąć do historii literatury – w starożytnej Grecji byli aojdowie, którzy
śpiewali pieśni i melorecytowali teksty; w zachodniej Afryce byli grioci,
którzy też przekazywali werbalnie niespisaną tradycję i z tego wyewoluowała poezja.
Można więc powiedzieć, że dzisiejsi slamerzy powracają do tego. Swoją drogą po
slamie usłyszałem niesamowite słowa - pewna osoba wyraziła opinię, że było to jak
powrót wieszczy – w takim sensie, że to ponownie może się stać istotne. Gdyby
kilka lat temu ktoś powiedział mi, że będziemy się spotykać, czytać sobie
wiersze i będzie towarzyszyła temu taka zabawa i energia, to raczej bym nie
uwierzył. Jednak przypomnijmy sobie Mickiewicza i Słowackiego oraz ich -
jakbyśmy dziś powiedzieli - beefy, podsumowane
słynnym: „nie wrogi / Lecz dwa na słońcach swych przeciwnych - Bogi”. Świadczy
to o tym, że poezję w pewnych kręgach utożsamiano z wydarzeniem społecznym,
towarzyskim. Dziś mamy o nieco błędne wyobrażenie na temat tego jaka była ona
kiedyś. Więc myślę, że nie potrzeba tej wierności, bo poezja sama w sobie jej
nie wymaga, jej natura nie na tym polega.A wracając do pierwszego członu pytania - wydaje mi
się, że to odwieczny problem wszelkiego rodzaju popularyzatorstwa. Zawsze
znajdą się ludzie, którzy zarzucą: „jak można wejść do muzeum bez ochraniaczy
na butach? Jak można zdjąć szyby i odsłonić eksponaty? Jak można przeklinać w
teatrze? Przecież to jest profanacja!” Jeśli kultura ma być żywa, musi ulegać
permanentnym przemianom. Ale jednocześnie nie wpisywałbym ruchu slamowego w ruch
popularyzowania poezji, jest to raczej nurt boczny, jakaś odnoga, która zawsze
żyła swoim życiem. Nie ma presji i sztywnych zasad, na przykład: „spotkajmy się
za rok i sprawdźmy, jak wzrosło czytelnictwo poezji”. Slam ma swoje zadanie: ma
się zadziać w konkretnym miejscu, konkretnym czasie; w momencie, gdy twórca
tekstu go czyta i kiedy odbiorca go słucha. Są bardzo blisko, po chwili mogą
razem usiąść, porozmawiać i to właśnie moment wydarzenia jest istotny. Po
prostu posługujemy się wtedy językiem poezji, dlatego jest ona zawsze obecna.
Wywiad przeprowadziła Paulina Bruderek
(CHECKOUT, Gniezno, 25.11.2014 r.)
Relację oraz zdjęcia ze slamu znaleźć można tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz