2 grudnia 2014

Poezja w ujęciu rozrywkowym - rozmowa z Pawłem Bąkowskim

Dnia 21.11.2014 r. w Klubie Muzycznym Młyn odbył się I Slam Poetycki im. Franciszka Rabelais, zorganizowany w ramach IV Festiwalu Literackiego Preteksty. O wydarzeniu oraz istocie slamu opowiada organizator a zarazem uczestnik, Paweł Bąkowski. 



Slam – rozrywka, sztuka czy sport?

To będzie najbardziej banalna odpowiedź, ale... Połączenie ich wszystkich. Fakt, że slam jest trochę sportowy i rywalizacyjny, wpływa na sposób rozrywki; w związku z tym, że istnieje tam rozrywka, prezentuje się specyficzną sztukę, co z kolei determinuje formy jakimi się wypowiada, by dostarczyć ludziom rozrywki i „pokonać” innych. Więc to wszystko się zazębia i jako, że rozmawiamy post factum, sądzę, że te wszystkie trzy elementy zagrały. Było wszystko.

Jaki jest stosunek dzisiejszego slamu do nurtu z którego się wywodzi, czyli jazz poetry? Co się zmieniło?

Myślę, że jest on bardzo krnąbrny. Slam w formule, w której się obecnie prezentuje, wytworzył pewne formy i nie ma wielkiego przywiązania do tradycji. Ta tradycja jest po prostu żywa w slamie. Nie chodzi o to, że musimy w pewnym momencie stanąć i zapodać jakiś tekst albo upamiętnić jazz poetry. To formy same w sobie są żywym nawiązaniem do tradycji i chyba to właśnie dlatego cały czas slam spotyka się z takim zainteresowaniem. Jako organizator wspomnę, że nie dojechał nasz trąbkarz, który miał pojazzować w przerwach. To miał być mój osobisty ukłon w stronę tradycji. Ponadto gdyby założyć, że w jazzie w dużej mierze liczy się improwizacja i interpretowanie pewnych zastanych struktur to myślę, że sam duch imprezy nawiązuje i nawiązywał do tego także w Młynie. Stosunek do tradycji nie jest tu służalczy, ale po prostu żywy, a przejęte formy wciąż dostarczają slamowi jakiejś pożywki, energii; nie ma żadnego sztucznego upamiętniania. To po prostu cały czas się dzieje.

Wczorajszy slam był pierwszym zorganizowanym w Gnieźnie. Pomysł zrodził się wraz z organizowaniem festiwalu, czy istniał już wcześniej, a festiwal był tylko - no właśnie - pretekstem?

Festiwal był dobrym pretekstem, czy nawet grupą pretekstów. Kiedyś przy innej okazji byłem na wieczorze, który chciał być slamem, ale moim zdaniem nie spełniał kryteriów. Zupełnie inaczej to sobie wyobrażałem. Ale jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że to ma spory potencjał i może być zrobione w odpowiedni sposób. Najtrudniej jednak zadbać o to, co jest niełatwe do zdefiniowania – nastrój, środowisko. Wydaje mi się, że na naszym slamie to się udało. A sam pomysł zrodził się po pierwsze dlatego, że uczestniczyłem we wspomnianym nieudanym wydarzeniu, a po drugie ze względu na to, że słucham  sporo rapu, utworów okołorapowych i związanych z tradycjami, o których wspomniałaś – jazz poetry czy spoken word. Są to dla mnie fascynujące rzeczy i wiedziałem, że kiedyś takie coś po prostu będzie musiało zaistnieć.
Kiedyś, na którejś edycji Pretekstów (a może to była Offeliada?) grał duet Kopyt/Kowalski, tylko z innym repertuarem. Na końcu tamtego koncertu poeta Szczepan Kopyt przeczytał swój wiersz pt. „Uderzenie”. Był to naprawdę niesamowity moment w moim życiu. I uznałem, że slam właśnie tak powinien wyglądać. W międzyczasie współorganizatorka naszego slamu, Olufa czyli Ola Dudczak, zaczęła brać udział w toruńskim życiu slamowym.  Następnie Piotr Wiśniewski ogłosił, że będzie organizował festiwal i zapytał, czy nie chcielibyśmy zrobić czegoś w duchu „Oślej Ławki”. Od razu pomyślałem o slamie. Akurat wtedy czytałem Rabelais i wszystko ładnie mi się połączyło. Były wakacje, było ciepło i to wszystko musiało wyglądać tak, jak wyglądało w piątek.

I wyszło dobrze. Gratuluję organizacji, a przy okazji także wygranej.

Dziękuję. Myślę, że tu ogromną rolę odegrało to, że – jak mówią piłkarze – grałem przed swoją publicznością, nie da się tego ukryć. Powiem szczerze, że bardzo podobał mi się kolega Buri, który również był w finale. I uważam, że choć brakuje mu trochę mojego uroku (śmiech), to technicznie był świetny i bardzo mi się podobało, szczególnie dobrze poradził sobie w momencie improwizacji. Poziom był bardzo zróżnicowany, w głosowaniach też były duże rozbieżności. Także nie chcę tu umniejszać moim wytworom, bo jestem z nich zadowolony – gdybym nie był, w ogóle bym nie występował – ale chcę zwrócić uwagę na to, że sam proces był rzeczywiście dużo ważniejszy. 

Jaka jest obecna kondycja slamu w Polsce?

Do niedawna znałem slam bardziej z teorii, więc trudno mi odnosić się do kondycji w Polsce. W miastach takich jak Gniezno jest to sprawa stosunkowo świeża, ale przyjęta została dobrze, więc jest tu jeszcze wiele do zrobienia, wiele przestrzeni do zaanektowania. Podobnie pokrewna forma, czyli stand-up, który tez nie jest w Polsce specjalnie popularny, mimo wielu prób medialnych i organizacyjnych. Tradycja zmierzenia się ze słowem, w dużej mierze słowem improwizowanym i poetyckim, cały czas jest w Polsce wyzwaniem. Aczkolwiek nie mówię tego z pozycji eksperta, to tylko moje luźne wrażenie. 

Wydaje mi się, że ze względu na swoją specyfikę slam ma wiele punktów wspólnych ze stand-upem. Gdzie leży granica?

To prawda. Ale szczerze mówiąc nie wiem, gdzie jest granica. Gdybym nadal był studentem, pewnie musiałbym wprowadzić tu jakieś kryteria, ale w tym momencie teoretyzowanie mnie niespecjalnie interesuje. Granice… Pewnie takie, że jednak slam – co jest kwestią tej tradycji, o którą wcześniej pytałaś – bardziej dotyczy pewnej poetyckości. I tu też można otworzyć pole wielkiej rozkminy, czym ta poetyckość mogłaby być. Może to jest także kwestia tych trzech elementów, którymi rozpoczęłaś rozmowę – sportu, rozrywki i sztuki. Stand-up często bywa i ma być rozrywkowy, niekoniecznie występuje ten element rywalizacji - może być, ale nie musi. Stand-up jest szerszą formą; stylem, w którym może wypowiadać się slamer. Natomiast w slamie powinna być oceniana także poetyckość. Czy jest oceniana? Trudno powiedzieć, bo ocenia publiczność, w związku z czym ten element rozrywkowo-ludyczny odgrywa wielką rolę. Także widać, że się zazębiają. Choć są jednak czymś innym, bo stand-up jest bardziej formą wypowiedzi, natomiast slam zakłada też pewną strukturę wieczoru, spotkania. I też w zależności od tego jak poeta – slamer czuje się w jakich tekstach – jedne są bardziej „tradycyjnie” poetyckie, inne bardziej przegadane, więc to zależy też od języka, którym się dany twórca posługuje.

Co jest ważniejsze: treść wierszy czy sposób ich prezentowania? Istnieje reguła?

To jest właśnie fajne. Myślę, że nie ma reguły, aczkolwiek ja bym się skłaniał – a pewnie rosyjscy formaliści by się ze mną zgodzili – że forma się staje treścią przy tego typu spotkaniu. Nie ukrywajmy, że jest to rodzaj – przepraszam za słowo - performance’u i słowa same z siebie nie istnieją abstrakcyjne, istnieją w pewnym wypowiedzeniu, dlatego ten akt performatywny jest szalenie ważny. Natomiast sama w sobie ekspresja, bogata gestykulacja, gra intonacją i tak dalej - myślę, że też by nie wystarczyły, więc kluczem jest tu pewna wypadkowa. Wiele też zależy od publiczności i kontekstu. My założyliśmy, że jest to slam im. Franciszka Rabelais w Młynie. Inaczej zapewne wyglądałby on w mitologicznej kawiarni krakowskiej, a inaczej wyglądał w Gnieźnie, gdzie publiczność jest nowa i czujemy się wszyscy jak Polacy w ’89 – „co się dzieje?” W każdym razie – patronem slamu był Franciszek Rabelais, wiec element ludyczności, zamaszystości tekstu, jego potencjału humorystycznego i lekkości był bardzo istotny. W związku z tym, że były to godziny późnowieczorne, piątkowe, barowe – trzeba wziąć pod uwagę, że element percepcji werbalnej i intelektualnej też nieco spada, wiec komponent cielesny odgrywa większą rolę.

Czyli wszystko jest zależne od konkretnego slamu, konkretnej okazji.

Jasne.

W związku z tym zastanawia mnie, czy każda poezja nadaje się na slamową scenę. A może niektóre utwory powinny pozostać na kartkach papieru?

Myślę, że nie każda poezja się nadaje. Chyba jest tak, że są teksty poetyckie, które lepiej czytać na głos, nawet samemu sobie - nie mówię oczywiście w kontekstach slamowych. Ale są też takie, którym to wypowiedzenie na głos niekoniecznie pomaga, czy wręcz mają naturę kontemplacyjną, medytacyjną i nie muszą wybrzmiewać. Jest rodzaj poezji, który służy wypowiedzeniu i to ta koncepcja jest mi bliższa – kiedy poezję można wygłaszać. Spośród własnych tekstów wybrałem te, które nadają się na scenę.

Czyli z perspektywy uczestnika – poeta na scenie slamowej jest tym samym poetą, który pisze do tomików?

Te zbiory mogą być łączne, ale nie muszą. Wśród poetów większość nie slamuje a slamerzy niekoniecznie są poetami. W ogóle pojawia się pytanie o to, co to znaczy być poetą. Czy to ktoś, kto pisze świetne teksty, ale trzyma je na dysku twardym i nikomu ich nie pokazuje? Czy może musi wydawać, a jeśli już to w tomiku czy w Internecie?

Równie dobrze może pojawić się pytanie czy wiersze trzymane na dysku twardym to wciąż poezja.

Chyba jest. Ja jestem zdania, że poezja nie musi być zapisywana na pożółkłej kartce skropionej słoną łzą i oświetlanej blaskiem świec. Powiedziałbym nawet, że oby nigdy taka nie była. W każdym razie to pytanie o definicję poety, natomiast ja jestem w stanie wyobrazić sobie, że te dwa zbiory – poeci i slamerzy - niekoniecznie muszą się stykać. Doskonale wyobrażam sobie sytuacje, w których do tego nie dochodzi.

Biorąc pod uwagę wszystko co powiedziałeś o slamie i jego widowiskowym charakterze, można odbierać go z dwóch perspektyw. Jako wierność i zdradę poezji. Wierność, bo stanowi próbę dopasowania jej do nowych warunków i „sprowadzenia jej na ziemię”. Zdradę – może sugerować utratę wiary, że poezja obroni się sama w tradycyjnej formie. Co o tym sądzisz?

To jest bardzo ważne pytanie, poruszyłaś tu istotną i niezwykle szeroką kwestię. Zacznę od końca – wydaje mi się, że poezja nie do końca sobie radzi. W Polsce poezji czyta się bardzo mało. Równie mało się wydaje – ostatnio słyszałem, że wydaje się około 500 tomików rocznie. Na 38 milionów mieszkańców to chyba nie jest dużo. Więcej jest osób piszących poezję, niż ją czytających. Jest problem z krytyką poetycką, działa urynkowienie i ludziom się po prostu nie opłaca tego robić, w związku z czym jest naprawdę spory problem z poezją. Ja bym chciał, żeby sobie poradziła i wierzę, że w jakiejś formie tak będzie.  Natomiast co do tego, czy jest to wierność – uważam, że wierności w ogóle nie musi być. Nie mamy żadnego długu wobec poezji, to poezja ma dług u slamerów. Bo jeżeli sięgnąć do historii literatury – w starożytnej Grecji byli aojdowie, którzy śpiewali pieśni i melorecytowali teksty; w zachodniej Afryce byli grioci, którzy też przekazywali werbalnie niespisaną tradycję i z tego wyewoluowała poezja. Można więc powiedzieć, że dzisiejsi slamerzy powracają do tego. Swoją drogą po slamie usłyszałem niesamowite słowa - pewna osoba wyraziła opinię, że było to jak powrót wieszczy – w takim sensie, że to ponownie może się stać istotne. Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział mi, że będziemy się spotykać, czytać sobie wiersze i będzie towarzyszyła temu taka zabawa i energia, to raczej bym nie uwierzył. Jednak przypomnijmy sobie Mickiewicza i Słowackiego oraz ich - jakbyśmy dziś powiedzieli - beefy, podsumowane słynnym: „nie wrogi / Lecz dwa na słońcach swych przeciwnych - Bogi”. Świadczy to o tym, że poezję w pewnych kręgach utożsamiano z wydarzeniem społecznym, towarzyskim. Dziś mamy o nieco błędne wyobrażenie na temat tego jaka była ona kiedyś. Więc myślę, że nie potrzeba tej wierności, bo poezja sama w sobie jej nie wymaga, jej natura nie na tym polega.A wracając do pierwszego członu pytania - wydaje mi się, że to odwieczny problem wszelkiego rodzaju popularyzatorstwa. Zawsze znajdą się ludzie, którzy zarzucą: „jak można wejść do muzeum bez ochraniaczy na butach? Jak można zdjąć szyby i odsłonić eksponaty? Jak można przeklinać w teatrze? Przecież to jest profanacja!” Jeśli kultura ma być żywa, musi ulegać permanentnym przemianom. Ale jednocześnie nie wpisywałbym ruchu slamowego w ruch popularyzowania poezji, jest to raczej nurt boczny, jakaś odnoga, która zawsze żyła swoim życiem. Nie ma presji i sztywnych zasad, na przykład: „spotkajmy się za rok i sprawdźmy, jak wzrosło czytelnictwo poezji”. Slam ma swoje zadanie: ma się zadziać w konkretnym miejscu, konkretnym czasie; w momencie, gdy twórca tekstu go czyta i kiedy odbiorca go słucha. Są bardzo blisko, po chwili mogą razem usiąść, porozmawiać i to właśnie moment wydarzenia jest istotny. Po prostu posługujemy się wtedy językiem poezji, dlatego jest ona zawsze obecna. 



Wywiad przeprowadziła Paulina Bruderek
(CHECKOUT, Gniezno, 25.11.2014 r.)

Relację oraz zdjęcia ze slamu znaleźć można tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz