25 grudnia 2014

LEGENDA a AKTUALNOŚĆ. „Słońce nigdy dla nas nie zaświeci” - recenzja spektaklu

Zwieńczeniem projektu  "5 zmysłów. Ekspresja" była premiera spektaklu ,,Niech nigdy w tym dniu słońce nie świeci” w reżyserii Rafała Urbackiego , mająca miejsce w teatrze im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie. Wśród aktorów możemy zobaczyć Katarzynę Adamczyk-Kuźmicz, Bogdana Ferenca, Michalinę Rodak oraz gościnnie Dorotę Jenek, Ewę Jenek, Agatę Wąsik, Damiana Karwackiego, Filipa Pawlaka, Sebastiana Pawlika, Dariusza Pavanello.  Za szaleństwo, które zaistniało w kreacjach odpowiedzialna jest Martyna Wyszomirska.  Za muzykę natomiast odpowiada Bajzel, czyli Piotr Piasecki.

Spektakl to gnieźnieńska legenda opowiadająca jak mieszkańcy miasta mieli przepędzić poza mury żebraków, skazańców, kalekich, krzywych, wszystkich którzy „psuli” wygląd obchodów Dnia Świętego Wojciecha. W odpowiedzi na te poczynania król pokrzywdzonych miał rzucić na miasto i jego mieszkańców klątwę:  „Za krzywdę naszą  niech nigdy w tym dniu słońce nie świeci, niech ziąb mrozi pielgrzymów , a wiatry zimne sieką”. Złorzeczenia miały się urzeczywistnić i tak po dziś dzień, rok w rok, Świętego Wojciecha wita deszczem i słotą.

Problematyka spektaklu skupia się na odrzuceniu, akceptacji, inności. Słońce nigdy dla nas nie zaświeci jeśli nadal będziemy uciekać od problemu. Za każdym razem, gdy uciekamy wzrokiem od biednych, bezdomnych, osób niepełnosprawnych czy odbiegających wyglądem od ogólnie przyjętych norm, powtarzamy i przedłużamy klątwę.

Tego dnia głos oddano ,,niewidzialnym” i ,,obojętnym”. A głos ten był prosty i głośny, niczym policzek wymierzony winowajcy. Już pierwsze słowa emerytowanego księcia (Bogdan Ferenc) pokazały jak ważną kwestię często obojętnego stosunku społeczeństwa dla grup ,,wykluczonych” poruszono w sztuce - ,, To co krzywe nie może pochodzić od krzyża, krzyż jest prosty jak chleb.” ,, Dobre jest piękne, a piękne jest dobre.” – wszystko co inne, nie jest takie jak być powinno.

Zdecydowanie ze stanowiskiem nie zgadza się Michasia (Michalina Rodak) Symetria jest sztuką głupców. Uwagę przykuwały tasiemki na nogach, które imitowały drewniane nogi kukiełki. Świetnie dopracowana choreografia. ,,Jesteśmy ludźmi wrażliwymi, ludzie niewrażliwi nie chodzą do teatru”- ten niewinny początek był tylko podpuchą. ,,Dla ludzi wrażliwych widok powykręcanych kończyn, asymetrii jest po prostu przykry. A jako ludzie wrażliwi nie chcemy robić innym przykrości, dlatego zasłońcie oczy… Zasłońcie! Nie zasłonicie? To może zasłonimy ich? Ich jest mniej” I zgasło światło. ,,I co widzicie? Chuja widzicie”. Prościej się już chyba nie da zwrócić uwagi na problem ,,niepatrzenia”. I na tym zwracaniu uwagi mogłaby się kwestia zakończyć, ale jako że to dziś ta ,,druga strona” zabiera głos, to jeszcze nie koniec. ,,To na co się patrzy, kiedy się nie patrzy? Gdy się wzrokiem unika, to na co się spogląda? Prościej- Kiedy się wzrok od drugiego człowieka odwraca, to na co się go przenosi? Na kotka, który zjadł ptaszka, czy na ptaszka, który zjadł kotka...”- znów ostro i dobitnie o odwracaniu wzroku od ,,problemu”. Taka jest kreacja Michasi-prosta, trochę wulgarna, dobitna. Fajnym motywem była również gra w bazyliszka - ,,kto się poruszy, spotka go to samo co ich”. Groźba wykluczenia, nawiązanie do strachu przed niepełnosprawnością jak przed chorobą zakaźną.

Damianek (Damian Karwacki) w garniturze, meloniku, z gęstym wąsem nadaje wszystkiemu lekkości i humorystycznego akcentu. Kiedy każdy  z bohaterów prezentuje swój cud, swoje zdolności, tutaj urzeka krótkie skwitowanie ,,chodzę tyłem”. Kiedy śmiejemy się z tego co widzimy na scenie, tak naprawdę śmiejemy się z samego siebie.

Duet Wowy (Vołodymyr Vorobiov) i Filipa (Filip Pawlak) również jest pełen humoru. Zwłaszcza scena gdy Wowa ,,pożycza” rękę Filipowi, który sam śmieje się ze stereotypu rudości, mówi o sobie jak o chłopaku z ,,półtorej ręki”. Kolejny policzek, choć mniej dosłowny, jednak wyraźny. Futerkowe kreacje łagodzą prawdę wypowiadanych słów i mimochodem wywołują na naszych twarzach uśmiech.

Duet Ewy (Ewa Jenek) i Kasi (Katarzyna Adamczyk-Kuźmicz) był pełen emocji. Próba zamiany ról. Prawda ukazana na deskach teatru. Samotność są przypisane zarówno w wykonaniu księżniczki jak i dziewczyny na wózku. Wyraźnie widać napięcie między aktorkami. ,,Ja, ja, ja”- powtarzane przez Ewę na końcu chwyta za serce, co widać było nie tylko na twarzach widzów, ale i osób znajdujących się na scenie.

Mały epizod teatru w teatrze dostarczają nam Bogdan Ferenc i Sebastian Pawlik. Sancho (Bogdan Ferenc) prowadzi przez scenę ,,Donkiszocika”. Scena gdzie każde wypowiadane słowo kosztuje aktora wiele energii jest jedną z tych kruszących nawet najtrwalsze z serc.
 Dające do myślenia było pojawienie się świętego Wojciecha przybranego w żółte szaty i kwiaty. W rolę świętego wcieliła się Agata Wąsik.  która zaśpiewała nam o niemocy patrona celem naprawienia wszystkich krzywych, biednych, chorych. Początkowy spokojny śpiew o scaleniu wszystkich członków prócz palca, zmienia się w punkowe krzyki o tym, że bez palca to w zasadzie nic zdziałać nie można.

Kolejne piosenki, kolejne treści. W końcu finałowa piosenka. Mocne wersy jak np. ,,wydrążone miasto, wydrążeni ludzie” łagodzi refren skłaniający do wybudzenia miasta.

Najlepszą oceną spektaklu są owacje na stojąco trwające kwadrans oraz trzykrotne odśpiewanie ostatniej piosnki na prośbę widowni. Nic dodać nic ująć. Tematyka świeża i potrzebna. Projekt jak najbardziej godny uwagi. Niewątpliwie mamy do czynienia z dziełem o charakterze społecznym – legenda stała się maską dzięki której autorzy projektu podjęli tematy jak najbardziej aktualne. Sama legenda, jak i opisane w niej problemy, wydały się wcale nie być tak odległe i dawne. Wręcz przeciwnie. Legenda nabrała wydźwięku ponadczasowości, realności.

Małgorzata Deszcz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz