11 grudnia 2014

Po czyjej jesteś stronie? - recenzja filmu "Funny Games U.S."


Kontrasty przyciągają. Kontrasty są tajemnicze. Fascynują. Sprawiają, że mimowolnie szukamy dla nich wspólnej płaszczyzny, nierzadko usprawiedliwienia lub jeszcze bardziej wyrazistego sposobu ich rozdzielenia. Najczęściej jednak postawieni w obliczu sytuacji, w której zderzają się kontrastowe idee lub postaci, musimy wybrać stronę.

Obecność kontrastów w filmie „Funny Games” można zauważyć jeszcze przed rozpoczęciem oglądania go. Sam tytuł, przywodzący na myśl lekkie, dziecięce zabawy trudno zestawić z gatunkiem, jakie reprezentuje dzieło Michaela Haneke. Jest on określany jako dramat i thriller. I ten właśnie intrygujący kontrast zachęcił mnie do obejrzenia filmu, jednocześnie sygnalizując, że mogę spodziewać się niespodziewanego.

Szczęśliwa rodzina, nieświadoma zbliżającej się gry

Film rozpoczyna dość znana fanom typowych, amerykańskich horrorów sekwencja, ukazująca sielankową podróż samochodem. Oto kochająca się rodzina, małżeństwo z dziesięcioletnim synkiem, wybiera się na zasłużony urlop do domku nad jeziorem. Stosunkowo odosobnionego, naturalnie. Podczas podróży mąż i żona na zmianę odgadują nazwiska śpiewaków operowych. Muzyka ta podkreśla, jak bardzo ukulturalnionymi i wrażliwymi są ludźmi. Nagle, bez ostrzeżenia, zamiast nastrojowej arii Georgea Friderica Handela rozbrzmiewa ciężki, kakofoniczny utwór, wyprowadzający widza z równowagi. Najwidoczniej zabawa rozgrywać będzie się nie tylko pomiędzy bohaterami, ale także na linii reżyser-odbiorca.

Pozory sztampowości fabuły utrzymywane są aż do momentu wprowadzenia antagonistów. Ich wizerunek znacznie odbiega od tego, co kojarzyć się może z czarnym charakterem. Peter i Paul to młodzi, ułożeni mężczyźni. Ich nienaganne maniery, idealnie białe koszulki oraz promienne uśmiechy są jednak jedynie perfekcyjnym kamuflażem. Okazują się zimnymi mordercami, czerpiącymi przyjemność z zadawania innym bólu. Lecz nie zadowalają się prostymi środkami. Peter i Paul lubią grać ze swoimi ofiarami. I to właśnie ich gierki odmieniają cały, z początku schematyczny film.

Reżyser filmu, Michael Haneke, po raz pierwszy historię tę przedstawił w 1997 roku. Wtedy to premierę miała niemiecka wersja filmu. „Funny Games U.S.” stanowi przeniesienie całej fabuły na kinematograficzny grunt amerykański. Znaczne różnice między tym kinem a kinem europejskim mogłyby prowadzić do zmian i przekształceń, jednak reżyser z zamysłem stworzył dokładnie ten sam obraz, jego wierną kopię, zmieniając jedynie aktorów i miejsce. Mocnym punktem filmu w omawianej przeze mnie wersji jest niewątpliwie genialny Tim Roth w roli głowy rodziny. Lubię oglądać go odtwarzającego charakterną, wyrazistą osobowość, lecz miłą odmianą była możliwość zobaczenia, jak wciela się w postać pasywną, poddającą się zastanej sytuacji. Równie bierna jest w filmie żona George’a, Ann, zagrana przez Naomi Watts. Ta aktorska para początkowo nie zachwyca. Denerwowała mnie właśnie bierność postaci, mająca swoje odzwierciedlenie w grze Rotha i Watts. Jednak z czasem pojęłam, że oboje znakomicie oddają manierę swoich bohaterów. Taką parę stworzył bowiem reżyser – ludzi, którzy nie są w stanie zapobiec czekającej ich przemocy, którzy mimo podejmowanych wysiłków i tak nie będą mogli wpłynąć na własny los. Jest to kolejny element gry z widzem. Od początku wiemy, że ich oprawcy mają przewagę i sprawują kontrolę. Tutaj z kolei należy pochwalić również znakomitych moim zdaniem Michaela Pitta oraz Brady’a Corbeta, którzy w rolach psychopatów spisali się nad wyraz dobrze. Dzięki nim kreacje ożyły. Pewni siebie a jednocześnie teatralnie zdezorientowani, opanowani a zarazem skłonni do największych okrucieństw – tacy właśnie byli jako Paul i Peter. Dla niektórych być może to przeżycia nieszczęsnej rodziny stanowić mogą centralną oś filmu, jednak ja od początku patrzyłam nań pod kątem poczynań braci i to z nimi czułam większą więź. Wpływ na to miały liczne zabiegi operatorskie prowadzące do zburzenia „czwartej ściany”. Bohaterowie (tylko Peter i Paul) niekiedy zwracali się wprost do widza, czasem zadając pytanie, czasem uśmiechając się i czekając na aprobatę dla swoich wymyślnych gierek. Dzięki temu reżyser dawał nam odczuć, że wszystko, co dzieje się na ekranie jest również swoistą grą - tyle, że z nami.

Peter i Paul - kontrast niewinnej bieli ubrań i czerni charakterów

Charakterystyczną cechą „Funny Games” są długie, statyczne ujęcia. Fakt, bywają one nużące i często robią wrażenie, że film ma prawdziwe problemy z tempem, lecz w ostatecznym rozrachunku mają sens. Dobrze widać to na przykładzie scen ukazujących pierwsze spotkanie rodziny z oprawcami. Sytuacja ta była abstrakcyjnie banalna. Pojawili się w domu rodziny pod pretekstem pożyczenia kilku jajek, które Peter dwukrotnie zbił, a także przez nieuwagę strącił telefon gospodyni do pełnego wody zlewu. Długo przepraszał za swoją (jakże przemyślaną!) niezdarność, będąc przy tym niezwykle spokojnym i potulnym. Z każdym następnym zdaniem akcja wydłużała się coraz bardziej, a wprost proporcjonalnie do niej zwiększał się niepokój, zarówno Ann jak i mój. Sadyści opętani zamiarem wprowadzenia w życie swoich funny games pozostawali głusi na prośby, a następnie groźby. Nie planowali wcale opuszczać domu swoich ofiar. Do tego wniosku prowadziły nas właśnie celowo wydłużone sceny. Mocnym akcentem był nagły akt agresji - zaatakowanie George’a przez jednego z psychopatycznych gości kijem do golfa. Wywołany był on wcześniejszą nieuprzejmością mężczyzny, gdyż dobre maniery stanowiły przecież dużą wartość dla młodzieńców. „Z grzecznością łatwiej żyć”, stwierdza Paul, kurtuazyjnie przepraszając George’a a złamanie mu nogi. Szybko okazało się, że byle powód jest dobry do poprowadzenia kolejnej gry. A każda następna stawała się coraz bardziej dramatyczna. Zabawa w „ciepło-zimno”, której przedmiotem było martwe ciało ukochanego psa rodziny była jedynie zapowiedzią dalszych bestialskich uciech. Co ciekawe, choć film przepełniony jest okrucieństwem, reżyser dawkuje wrażenia wizualne bardzo subtelnie. Nie pokazuje widzom aktów przemocy fizycznej w amerykańskim stylu, pełnym brutalnych ujęć i wiader rozlanej krwi. Rzadko widzimy uderzenia, lecz słyszymy je. Nie jest pokazane morderstwo syna, zamiast tego na ekranie Paul beztrosko przygotowuje sobie kanapkę przy dźwięku wystrzału i zawodzenia matki w sąsiednim pokoju. Michael Haneke położył zdecydowany nacisk na psychiczne maltretowanie zarówno ofiar, jak i widzów. Napięcie w filmie wyczuwa się bezustannie. Gra toczy się cały czas.

Znamiennym momentem, którego pominięcie nie jest możliwe w żadnej analizie „Funny Games” jest scena, w której Paul zmienia bieg akcji używając pilota telewizyjnego. W przypływie odwagi Ann chwyta za broń i zabija Petera. Taki rozwój wydarzeń nie odpowiada Paulowi, więc postanawia cofnąć scenę do momentu, zanim oddany został strzał. Naturalnie w powtórce wszystko się odmienia i sadyści w białych rękawiczkach ponownie są górą. Zabieg ten jest przypomnieniem reżysera o tym, że wszystko, co widzimy, jest fikcją, choć ponownie skontrastowaną z uprzednim stwarzaniem poczucia realizmu. Haneke doskonale wie, że widz wciągnięty w „dramaciki” (jak mówią o zaistniałych wydarzeniach Peter i Paul), mimo współczucia dla maltretowanej rodziny wcale nie oczekuje szczęśliwego zakończenia. To właśnie magnetyzm ukazanej w filmie przemocy, tak przerażającej jak i fascynującej.

Zwrot do widza

„Myślisz, że mają szansę? Jesteś po ich stronie?” – z takim pytaniem Paul zwraca się do widza, patrząc mu w oczy z drugiej strony ekranu. Widz wie, że jeśli byłby po ich stronie, byłby po stronie przegranych. Całe to okrucieństwo, te wymyślne tortury i psychiczne naciski stanowią element kontrastowej gry. Gry, która odpowiada zapotrzebowaniom na dawkę przemocy, tak obecną w popkulturze. Warto zastanowić się, dlaczego „Funny Games” z 1997 roku i „Funny Games U.S.” z roku 2007 zupełnie się nie różnią. Dla niektórych obraz ten może być nieprzyjemną i nieestetyczną opowieścią o dwóch psychopatach wyżywających się na niewinnej rodzinie. Dla mnie stanowi doskonałe studium nie tyle sadystycznych zapędów, które od czasu do czasu dają o sobie znać w społeczeństwie, ale zbiorowej fascynacji przemocą.  Być może reżyser doszedł do wniosku, że ta fascynacja w ciągu dziesięciu lat nie zaniknęła. Ponownie dał więc odbiorcom to, co niezmiennie jest atrakcyjne, czyli możliwość oglądania tego, o czym zazwyczaj się tylko słyszy bardziej lub mniej mitologizowane historie - przytłaczającego zezwierzęcenia i czarnych charakterów w białych rękawiczkach.

Paulina Bruderek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz