Kontrasty
przyciągają. Kontrasty są tajemnicze. Fascynują. Sprawiają, że mimowolnie
szukamy dla nich wspólnej płaszczyzny, nierzadko usprawiedliwienia lub jeszcze
bardziej wyrazistego sposobu ich rozdzielenia. Najczęściej jednak postawieni w
obliczu sytuacji, w której zderzają się kontrastowe idee lub postaci, musimy
wybrać stronę.
Obecność
kontrastów w filmie „Funny Games” można zauważyć jeszcze przed rozpoczęciem
oglądania go. Sam tytuł, przywodzący na myśl lekkie, dziecięce zabawy trudno
zestawić z gatunkiem, jakie reprezentuje dzieło Michaela Haneke. Jest on
określany jako dramat i thriller. I ten właśnie intrygujący kontrast zachęcił
mnie do obejrzenia filmu, jednocześnie sygnalizując, że mogę spodziewać się
niespodziewanego.
![]() |
Szczęśliwa rodzina, nieświadoma zbliżającej się gry |
Film rozpoczyna dość znana fanom typowych, amerykańskich horrorów sekwencja, ukazująca sielankową podróż samochodem. Oto kochająca się rodzina, małżeństwo z dziesięcioletnim synkiem, wybiera się na zasłużony urlop do domku nad jeziorem. Stosunkowo odosobnionego, naturalnie. Podczas podróży mąż i żona na zmianę odgadują nazwiska śpiewaków operowych. Muzyka ta podkreśla, jak bardzo ukulturalnionymi i wrażliwymi są ludźmi. Nagle, bez ostrzeżenia, zamiast nastrojowej arii Georgea Friderica Handela rozbrzmiewa ciężki, kakofoniczny utwór, wyprowadzający widza z równowagi. Najwidoczniej zabawa rozgrywać będzie się nie tylko pomiędzy bohaterami, ale także na linii reżyser-odbiorca.
Pozory
sztampowości fabuły utrzymywane są aż do momentu wprowadzenia antagonistów. Ich
wizerunek znacznie odbiega od tego, co kojarzyć się może z czarnym charakterem. Peter i Paul to młodzi, ułożeni mężczyźni. Ich
nienaganne maniery, idealnie białe koszulki oraz promienne uśmiechy są jednak
jedynie perfekcyjnym kamuflażem. Okazują się zimnymi mordercami, czerpiącymi
przyjemność z zadawania innym bólu. Lecz nie zadowalają się prostymi środkami.
Peter i Paul lubią grać ze swoimi ofiarami. I to właśnie ich gierki odmieniają cały, z początku schematyczny film.
Reżyser
filmu, Michael Haneke, po raz pierwszy historię tę przedstawił w 1997 roku.
Wtedy to premierę miała niemiecka wersja filmu. „Funny Games U.S.” stanowi
przeniesienie całej fabuły na kinematograficzny grunt amerykański. Znaczne
różnice między tym kinem a kinem europejskim mogłyby prowadzić do zmian i przekształceń, jednak reżyser z zamysłem stworzył dokładnie ten sam obraz, jego wierną kopię, zmieniając
jedynie aktorów i miejsce. Mocnym punktem filmu w omawianej przeze mnie wersji
jest niewątpliwie genialny Tim Roth w roli głowy rodziny. Lubię oglądać go
odtwarzającego charakterną, wyrazistą osobowość, lecz miłą odmianą była
możliwość zobaczenia, jak wciela się w postać pasywną, poddającą się zastanej
sytuacji. Równie bierna jest w filmie żona George’a, Ann, zagrana przez Naomi
Watts. Ta aktorska para początkowo nie zachwyca. Denerwowała mnie właśnie
bierność postaci, mająca swoje odzwierciedlenie w grze Rotha i Watts. Jednak z czasem pojęłam, że oboje znakomicie oddają manierę swoich
bohaterów. Taką parę stworzył bowiem reżyser – ludzi, którzy nie są w stanie
zapobiec czekającej ich przemocy, którzy mimo podejmowanych wysiłków i tak nie
będą mogli wpłynąć na własny los. Jest to kolejny element gry z widzem. Od
początku wiemy, że ich oprawcy mają przewagę i sprawują kontrolę. Tutaj z kolei
należy pochwalić również znakomitych moim zdaniem Michaela Pitta oraz Brady’a
Corbeta, którzy w rolach psychopatów spisali się nad wyraz dobrze. Dzięki nim
kreacje ożyły. Pewni siebie a jednocześnie teatralnie zdezorientowani,
opanowani a zarazem skłonni do największych okrucieństw – tacy właśnie byli
jako Paul i Peter. Dla niektórych być może to przeżycia nieszczęsnej rodziny
stanowić mogą centralną oś filmu, jednak ja od początku patrzyłam nań pod kątem
poczynań braci i to z nimi czułam większą więź. Wpływ na to miały liczne
zabiegi operatorskie prowadzące do zburzenia „czwartej ściany”. Bohaterowie
(tylko Peter i Paul) niekiedy zwracali się wprost do widza, czasem zadając
pytanie, czasem uśmiechając się i czekając na aprobatę dla swoich wymyślnych
gierek. Dzięki temu reżyser dawał nam odczuć, że wszystko, co dzieje się na ekranie
jest również swoistą grą - tyle, że z nami.
![]() |
Peter i Paul - kontrast niewinnej bieli ubrań i czerni charakterów |
Charakterystyczną
cechą „Funny Games” są długie, statyczne ujęcia. Fakt, bywają one nużące i
często robią wrażenie, że film ma prawdziwe problemy z tempem, lecz w ostatecznym rozrachunku mają sens. Dobrze widać to na przykładzie scen
ukazujących pierwsze spotkanie rodziny z oprawcami. Sytuacja ta była
abstrakcyjnie banalna. Pojawili się w domu rodziny pod pretekstem pożyczenia
kilku jajek, które Peter dwukrotnie zbił, a także przez nieuwagę strącił
telefon gospodyni do pełnego wody zlewu. Długo przepraszał za swoją (jakże
przemyślaną!) niezdarność, będąc przy tym niezwykle spokojnym i potulnym. Z każdym następnym zdaniem akcja wydłużała się coraz bardziej, a wprost
proporcjonalnie do niej zwiększał się niepokój, zarówno Ann jak i mój. Sadyści
opętani zamiarem wprowadzenia w życie swoich funny games pozostawali głusi na prośby, a następnie groźby. Nie
planowali wcale opuszczać domu swoich ofiar. Do tego wniosku prowadziły nas
właśnie celowo wydłużone sceny. Mocnym akcentem był nagły akt agresji -
zaatakowanie George’a przez jednego z psychopatycznych gości kijem do golfa.
Wywołany był on wcześniejszą nieuprzejmością mężczyzny, gdyż dobre maniery
stanowiły przecież dużą wartość dla młodzieńców. „Z grzecznością łatwiej żyć”,
stwierdza Paul, kurtuazyjnie przepraszając George’a a złamanie mu nogi. Szybko
okazało się, że byle powód jest dobry do poprowadzenia kolejnej gry. A każda
następna stawała się coraz bardziej dramatyczna. Zabawa w „ciepło-zimno”,
której przedmiotem było martwe ciało ukochanego psa rodziny była jedynie
zapowiedzią dalszych bestialskich uciech. Co ciekawe, choć film przepełniony
jest okrucieństwem, reżyser dawkuje wrażenia wizualne bardzo subtelnie. Nie
pokazuje widzom aktów przemocy fizycznej w amerykańskim stylu, pełnym
brutalnych ujęć i wiader rozlanej krwi. Rzadko widzimy uderzenia, lecz słyszymy
je. Nie jest pokazane morderstwo syna, zamiast tego na ekranie Paul beztrosko
przygotowuje sobie kanapkę przy dźwięku wystrzału i zawodzenia matki w
sąsiednim pokoju. Michael Haneke położył zdecydowany nacisk na psychiczne
maltretowanie zarówno ofiar, jak i widzów. Napięcie w filmie wyczuwa się
bezustannie. Gra toczy się cały czas.
Znamiennym
momentem, którego pominięcie nie jest możliwe w żadnej analizie „Funny Games”
jest scena, w której Paul zmienia bieg akcji używając pilota telewizyjnego. W
przypływie odwagi Ann chwyta za broń i zabija Petera. Taki rozwój wydarzeń nie
odpowiada Paulowi, więc postanawia cofnąć scenę do momentu, zanim oddany został
strzał. Naturalnie w powtórce wszystko się odmienia i sadyści w białych
rękawiczkach ponownie są górą. Zabieg ten jest przypomnieniem reżysera o tym,
że wszystko, co widzimy, jest fikcją, choć ponownie skontrastowaną z uprzednim
stwarzaniem poczucia realizmu. Haneke doskonale wie, że widz wciągnięty w
„dramaciki” (jak mówią o zaistniałych wydarzeniach Peter i Paul), mimo
współczucia dla maltretowanej rodziny wcale nie oczekuje szczęśliwego
zakończenia. To właśnie magnetyzm ukazanej w filmie przemocy, tak przerażającej
jak i fascynującej.
![]() |
Zwrot do widza |
„Myślisz,
że mają szansę? Jesteś po ich stronie?” – z takim pytaniem Paul zwraca
się do widza, patrząc mu w oczy z drugiej strony ekranu. Widz wie, że jeśli
byłby po ich stronie, byłby po stronie przegranych. Całe to okrucieństwo, te
wymyślne tortury i psychiczne naciski stanowią element kontrastowej gry. Gry, która odpowiada zapotrzebowaniom
na dawkę przemocy, tak obecną w popkulturze. Warto zastanowić się, dlaczego „Funny
Games” z 1997 roku i „Funny Games U.S.” z roku 2007 zupełnie się nie różnią. Dla
niektórych obraz ten może być nieprzyjemną i nieestetyczną opowieścią o dwóch
psychopatach wyżywających się na niewinnej rodzinie. Dla mnie stanowi doskonałe
studium nie tyle sadystycznych zapędów, które od czasu do czasu dają o sobie
znać w społeczeństwie, ale zbiorowej fascynacji przemocą. Być może reżyser doszedł do wniosku, że ta
fascynacja w ciągu dziesięciu lat nie zaniknęła. Ponownie dał więc odbiorcom to, co
niezmiennie jest atrakcyjne, czyli możliwość oglądania tego, o czym zazwyczaj
się tylko słyszy bardziej lub mniej mitologizowane historie - przytłaczającego
zezwierzęcenia i czarnych charakterów w białych rękawiczkach.
Paulina Bruderek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz