fot. Katarzyna Adamczyk-Kuźmicz |
Jako dziennikarz i komentator rzeczywistości niejako przemyśla Pan
świat dla innych. Znajduje Pan czas na myślenie dla siebie?
(śmiech) Dla mnie to są prywatnie bardzo
ciekawe zagadnienia. Nie potrafię zajmować się rzeczami, które mnie nie
interesują. Więc oczywiście przede wszystkim myślę dla siebie, pracuję dla
siebie, czytam dla siebie, dowiaduję się dla siebie. Dopiero potem się tym
dzielę. To trochę tak, jak z kucharzem, który jest strasznym łakomczuchem –
gotuje z przyjemnością, bo zawsze coś uszczknie z każdego garnka. Nie potrafię
inaczej.
Czyli
dziennikarzem się jest, a nie bywa.
W moim przypadku tak. Ale dziennikarze są różni, to
bardzo rozległy zawód. Niezwykle trudno jest te wszystkie osoby, które są
dziennikarzami, wrzucić do jednego worka, wypracować dla nich jakąś jedną
zasadę. Ale są koledzy, którzy potrafią się rozczłonkować – nagle przechodzą do polityki, administracji czy stają się businessmanami – z
dużym niektórzy sukcesem. Zmieniają profesję i faktycznie przestają być
dziennikarzami. Ale mnie nic innego nie pociąga.
W
związku z tym – jako współuczestnik i współtwórca tego środowiska ma Pan jakąś
własną, prywatną i niepodręcznikową klasyfikację typów dziennikarzy?
Powiedziałbym, że może choć nie odnosi się to specyficznie
do dziennikarzy, mi bardzo odpowiada klasyfikacja, którą stosował – w
ogóle wobec ludzkości – Jacek Kuroń. Stwierdził on, że są ludzie dnia
codziennego i ludzie idei. To dotyczy również dziennikarzy. Niektórzy są
fachowcami w tym co robią, profesjonalistami, ale tak naprawdę żyją tenisem,
wychowywaniem dzieci albo czymkolwiek innym. Z drugiej strony są dziennikarze,
którzy rzeczywiście tym żyją, którzy tylko z tym się identyfikują. I to jest podstawowa
klasyfikacja.
To
prosty, dwubiegunowy podział.
Tak, bo pracują w odmienny sposób. Robią różne
rzeczy. Wszystko inne to dziesiątki różnych podziałów, nie wiem, news,
publicystyka…
Czyli
po prostu podziały gatunkowe.
Tak, gatunkowe. Ale to, o czym powiedziałem, wydaje
mi się podstawowym podziałem. I to od razu widać. Nie mam odwagi mówić po
nazwiskach, ale myślę, że jest to bardzo silny podział.
Subiektywizm
czy obiektywizm – co Pańskim zdaniem jest cenniejsze w dzisiejszych mediach?
To są fałszywe kategorie. Nie ma subiektywizmu, nie
ma obiektywizmu. Obiektywizm to cecha Boga – dlatego sąd Boży jest trafny,
a ludzkie są na ogół nietrafne. My zawsze mamy poglądy; zawsze mamy swoje uprzedzenia,
sympatie, antypatie, zainteresowania. Istnieje takie proste ćwiczenie – dla
Pani jako adeptki powinno być interesujące – załóżmy, że ma miejsce wypadek
drogowy. Zjawiają się reporterzy z kilku redakcji. Każdy z nich zobaczy coś
innego – jeden odnotuje zniszczony samochód, drugi martwą kobietę, trzeci
płaczące dziecko, czwarty korek, który powstał… Każdy z nas odbierze to
inaczej. I po części możemy to kontrolować poprzez warsztat – słynne kto, gdzie, kiedy i tak dalej. Ale
działa to tylko częściowo. Ma to różne źródła – kulturowe, biologiczne i tak
dalej. W związku z tym uważam, że najlepiej byłoby, gdybyśmy byli możliwie jak
najbardziej transparentni, szczerzy wobec naszych odbiorców. Ja na przykład myślę, że mam – z bardzo różnych względów – jak na Polskę dość lewicowe poglądy. I sądzę, że to trzeba otwarcie
powiedzieć na początku.
Po
prostu przedstawić się i swoje poglądy odbiorcom, by poznali perspektywę?
Tak. Na przykład ja, gdy łoję Leszka Millera w
rozmowie, to z mojej lewicowej pozycji, bo uważam, że jest za mało lewicowy
(śmiech). Ale problem, a raczej nasza uczciwość polega na tym, że nawet jeśli
jest on lewicowym politykiem, ja nie będę go z tego powodu chronił, kiedy
postępuje w sposób, który ja uważam za niesłuszny. I to jest ta uczciwość, tak
zwana bezstronność dziennikarska. Nie
możemy być obiektywni – wszak nie jesteśmy bogami; musimy mieć jednak tę
świadomość, że jesteśmy subiektywni, że nasze oceny są subiektywne, nietrafne,
zawsze patrzymy przez ich pryzmat i możemy się mylić. Więc wobec tego musimy
dopuścić, że inni mogą mieć rację i to jest najsilniejszy argument za
pluralizmem mediów. Ważne jest to, żeby był on czytelny, nie można jedynie
udawać, że jest się obiektywnym dziennikarzem.
Czyli
istnieje sposób, by złączyć obie kategorie w nową jakość?
Ma Pani rację, można tak powiedzieć. Pamiętając, że
– jak już powiedziałem – są to fałszywe kategorie. Powinniśmy być bezstronni.
Bezstronni, czyli za żadną ze stron konfliktu nie stawać w tym sensie, że
będziemy ją preferowali dlatego, że jest nasza. Ja mogę popierać Leszka Millera
dlatego, że moim zdaniem ma trafny
pogląd w jakiejś sprawie. Ale jeżeli czasem w mojej opinii ma pogląd nietrafny,
a za to Kaczyński ma trafny – co też się czasem zdarza - to mam obowiązek o
tym powiedzieć. I to jest trudne, bo ludzie mają skłonność do stadnego
zachowania. To jest moje stado i będę go
bronił – to jest nieuczciwe u dziennikarzy.
Co
jest ważniejsze – stawianie pytań czy uzyskiwanie na nie odpowiedzi?
To jest bardzo dobre pytanie (śmiech). A dobre
pytanie jest bezcenne. Bez niego nie ma szans na żadną odpowiedź. Natomiast
przykra prawda jest taka, że nie istnieją odpowiedzi. To znaczy, że każda
odpowiedź jest niepewna, obciążona jakimś błędem. Pytanie istnieje jako jedyne,
co jest bezwzględnie prawdziwe. To właśnie pytanie w naszym życiu jest
fundamentalną sprawą.
Wywiad przeprowadziła Paulina Bruderek
(Gniezno, 15.12.2014 r.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz