Stephen
King jest amerykańskim pisarzem, autorem niezwykle popularnych na całym świecie
książek (obecnie szacuje się, że rozeszły się w nakładzie przekraczającym 350 milionów egzemplarzy). Tworzy głównie literaturę grozy, a niektóre z jego
dzieł przeszły do klasyki gatunku, jak na przykład „Lśnienie” czy „Miasteczko Salem”. Stanowi
to jedną z przyczyn, dla których został ochrzczony przez swoich czytelników „mistrzem
horroru”. Cechą charakterystyczną w
twórczości Kinga jest wyważone połączenie konwencji literatury grozy z głęboką
analizą psychologiczną postaci. Z tego względu w większości powieści rzadziej
obecne są typowe dla znanych nam horrorów motywy takie jak wampiry czy wilkołaki, a więcej uwagi poświęca on złu, które czai się w samym
człowieku. Często jednak ujawnia się ono pod wpływem nieokreślonych sił
nadnaturalnych, co również jest swoiste dla tego autora.
Motyw
pisarza jest jednym z najczęściej występujących w twórczości Stephena Kinga. W
przeważającej większości jego książek o ile główny bohater nie jest literatem, to przynajmniej jakiegoś rodzaju artystą. Jako, że książki Kinga są chętnie
ekranizowane, jego miłośnicy często mają okazję poznać interpretacje historii
przedstawione na ekranie. Jednak nigdy nie jest to ten sam bohater – postacie są inne,
reprezentują różne aspekty bycia pisarzem. W filmach, które przeanalizuję, mamy
do czynienia z trzema różnymi obrazami – ogarniętego niemocą twórczą
pisarza-akoholika; autora prześladowanego przez własną twórczość, symbolicznie
od niej zależnego oraz pisarza borykającego się z kryzysem osobowości
nierozerwalnie połączonym z kryzysem twórczym.
Pierwszym filmem, na którym się
skupię, jest „Lśnienie” Stanley’a Kubricka z 1980 roku. Jest to film, którego nikomu
nie trzeba przedstawiać. Jego popularność wynika zarówno ze sławy reżysera jak
i jakości dzieła, w oparciu o które powstał scenariusz. Powieść Stephena Kinga
o tym samym tytule uważana jest za jedną z jego najlepszych książek. Owoc pracy
Kubricka jest pełnometrażowym horrorem, uświetnionym główną rolą Jacka
Nicholsona. „Lśnienie” opowiada historię Jacka Torrance’a (granego przez
Nicholsona), który przyjmuje pracę stróża w hotelu Overlook. Na czas zimy hotel
ten, umiejscowiony na zupełnym odludziu, jest zamykany i odcięty od świata
zewnętrznego. Jack, jego żona Wendy i synek Danny są jedynymi ludźmi w hotelu.
Już sama ta sytuacja budzi grozę i jest zapowiedzią fizycznego i psychicznego
zniewolenia bohaterów. Jednak czym byłby horror bez nadprzyrodzonych mocy? Z
tego samego założenia wyszedł King, hojnie obdarzając nimi swoją powieść. Hotel
Overlook z pozoru wygląda jak zwyczajny budynek. Jak się okazuje, jest
siedliskiem zła. Zamieszkują go postacie „z drugiej strony”. Wraz z biegiem
akcji odkrywa się historia budynku oraz licznych bestialskich mordów, których
tam dokonano. Rozwój historii prezentuje wiele wątków – stadium szaleństwa,
rozpadu rodziny, braku komunikacji, istnienia sił paranormalnych i ich wpływu
na człowieka oraz cały wachlarz innych. Skupię się jednak na najważniejszym dla
mojej pracy, czyli na postaci pisarza osadzonego w takich warunkach.
Wgłębiając
się zarówno w książki Kinga jak i w ich ekranizacje, dostrzec możemy jak
skomplikowana i wieloznaczna może być osoba pisarza. Jak z każdym innym zawodem
(czy też pasją) łączą się z nim różne, charakterystyczne problemowe kwestie.
Przedstawiony w „Lśnieniu” bohater ma problemy z alkoholem i agresją. Warto w tym miejscu
podkreślić, iż odnajdujemy tu sporą dawkę autobiografii Stephena Kinga. Sam autor w książce
„Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika” przyznaje, że w „Lśnieniu” umieścił swój
portret jako pisarza i ojca ukazując, jak funkcjonuje człowiek w nałogu. A
przede wszystkim jak funkcjonuje w tej sytuacji artysta. Jack Torrance jest pisarzem, najprościej rzecz ujmując,
bez książki. O pisaniu mówi wiele, przez co sprawia wrażenie, że pracuje nad tekstem, lecz w ostatecznym rozrachunku nie tworzy nic, poza słynnym zdaniem „All work and no
play makes Jack a dull boy”, wystukiwanym obsesyjnie w kółko. Składa
się to na portret człowieka, który desperacko chce być pisarzem, jednak brak mu
talentu i weny.
Warunki
w jakich toczy się dramat Jacka są ucieleśnieniem umysłu pisarza – ogromny, opuszczony hotel przypominający labirynt, wypełniony jedynie złymi
obrazami, powstałymi z mieszanki desperacji, alkoholu i bezsilności. Hotel
powoli zmienia bohatera z kochającego ojca w potwora zdolnego zamordować własną rodzinę, by tylko coś
poczuć. Moim zdaniem Stanley Kubrick znakomicie oddał tę kwestię, ukazując
widzom puste korytarze, pełne tajemnic i niebezpieczeństw, budując stopniowo
nastrój niepokoju i zagubienia. W jego „Lśnieniu” pierwszoplanowym bohaterem zdaje się nie być
Jack Torrance, lecz właśnie hotel Overlook. Nie człowiek kreuje tu akcję i
podejmuje działania, lecz właśnie miejsce, w którym się znajduje. Jack jest
marionetką w rękach nieokreślonej siły, która sztormuje jego rozum i zmysły,
jednocześnie uniemożliwiając racjonalne myślenie. Kusi wizjami pięknej, młodej
kobiety lub słynnego barku i sali wypełnionej bawiącymi się ludźmi, tworzy
wspaniałe scenariusze. Jednak nie są one prawdziwe – przy próbie fizycznego
kontaktu kobieta zmienia się w rozkładające się zwłoki, sala balowa
nagle okazuje się pusta. Frustruje to i destabilizuje umysłowo Jacka, co
również doskonale ukazuje nie tylko Kubrick, ale przede wszystkim Jack
Nicholson, znakomicie operujący mimiką, gestami i własnym głosem. Interpretując hotel Overlook jako odbicie wyobraźni pisarza
pod tym względem ma się wrażenie, że idee powstające w umyśle, a z różnych
względów nie dające się zrealizować w formie powieści, potrafią doprowadzić do
szaleństwa.
W
tym miejscu chciałabym wrócić do kwestii budowania napięcia. Film Kubricka jest
stosunkowo długi (trwa ponad dwie godziny), więc prawdziwą sztuka było
rozłożenie natężenia niepokoju w odpowiednich proporcjach. A niepokój istnieje
w zasadzie od pierwszych minut filmu, gdy dowiadujemy się o alkoholowej chorobie Jacka.
Mamy więc do czynienia ze strachem, który towarzyszy widzom nieustannie, od
czasu do czasu jedynie się potęgując. Przyczyną są też specyficzne, bardzo
długie ujęcia. Kubrick nie spieszy się, podobnie jak szaleństwo Jacka i zło
wypełniające hotel. Wszystko narasta powoli, by nagle ustąpić miejsca serii
krótkich, makabrycznych przebitek rodem z wizji Danny’ego, który potrafi
komunikować się z światem duchów. Przykładem takiej sceny może być przejazd chłopca
po hotelu na dziecięcym rowerku. Jednocześnie mamy do czynienia ze
zmianą narracji (teraz Danny jest głównym bohaterem), jak i zmianą perspektywy
– świat widziany oczami dziecka (dosłownie, kamera prowadzona jest na
odpowiedniej dla niego wysokości). Korytarze wydają się nieskończenie długie,
cały budynek przeraża swoim ogromem i pustką. Widma, które nawiedzają chłopca,
poprzez montaż scen są znacznie bardziej przerażające – pojawiają się i znikają
w ułamku sekundy.
Całość
idealnie współgra ze ścieżką dźwiękową. Podobnie, jak pozostałe kwestie
techniczne, zasługuje ona na osobną analizę. Najważniejszym faktem jest to, że
Kubrick w perfekcyjny sposób wykorzystał muzykę (głównie autorstwa Krzysztofa Pendereckiego), która sama w sobie silnie oddziałuje
na ludzką psychikę, by jeszcze bardziej przerazić widza. Myślę, że to mu się
udało. Szczególnie w scenach z Nicholsonem trudno ocenić, co lepiej oddaje
szaleństwo – niesamowite dźwięki, czy opętana mimika aktora. Oglądając
„Lśnienie” można naprawdę poczuć skrajne emocje, które towarzyszyły bohaterowi,
a które być może (na co uczula nas King w wydaniu Kubricka) nie są obce również
wielu twórcom literatury.
Film
„Sekretne okno” (2004 r.) nakręcony został na podstawie opowiadania „Tajemnicze
okno, tajemniczy ogród” ze zbioru opowiadań „Czwarta po północy”. Jest filmem
pełnometrażowym, dobrze wykorzystującym potencjał krótkiej formy literackiej w czasie akcji filmu. Opowiada historię kolejnego pisarza – Morta Rainy’a.
Pisze on bardzo poczytne książki, po kilka rocznie. Właściwie już z momentem,
gdy dowiadujemy się o jego twórczości, postawione zostaje pytanie – czy Rainy
rzeczywiście jest utalentowanym pisarzem, czy jedynie rzemieślnikiem? Z miejsca
pojawiają się przemyślenia na temat tego, czy Mort reprezentuje
autobiograficzny wątek z życia Kinga, który również nie zawsze pisał
bestsellery, a często uciekał w świat tanich, niszowych, wydawanych licznie
powieści. Sam bohater wydaje się jednak mieć świadomość swoich działań – w
filmie dobrze obrazuje to scena, w której Rainy usuwa początek nowej powieści, zmęczony jak twierdzi
„pisaniem szmiry”. Między innymi to niemoc twórcza i poszukiwanie inspiracji
sprawiło, że zamieszkał jedynie ze swoim psem, daleko od miasta, w domu otoczonym
lasem. Kolejny raz mamy do czynienia z kingowskim odseparowaniem pisarza od społeczeństwa.
Reżyser filmu, David Koepp, odnalazł znakomitą lokalizację – filmowy dom Morta
położony jest rzeczywiście w idealnym dla horroru miejscu. Gęsty las i
nieoświetlona okolica domu kreują nastrój grozy, szczególnie, że wiele
kluczowych scen rozgrywa się nocą. Cała scenografia współgra z historią –
pozostawiane w nieładzie pomieszczenia, wyeksponowane tytułowe okno oraz kanapa
stanowiąca obok biurka najważniejszy punkt mieszkania. Typową sytuacją, w
jakiej możemy zastać Morta, jest próba napisania kolejnej książki lub momenty,
w których kładzie się spać, co czyni bardzo często. Sam bohater wykazuje
specyfikę otaczającego go chaosu. Jest niezadbany, wiecznie rozczochrany, nie
zmienia ubrań. Gdyby połączyć to z
cechami jego charakteru – opryskliwością, widocznym poczuciem wyższości
i złośliwością – można nawet zaryzykować stwierdzenie, że zatraca umiejętność
życia w społeczeństwie, wycofuje się z niego.
W
tym miejscu już wspomnieć można o odtwórcy głównej roli, Johnnym Deppie. Wydaje
się, że ten typ bohatera jest dla niego idealny (co potwierdza jego
filmografia). Głównym atutem są obłąkane monologi, jakie wciąż prowadzi - nie
do końca wiadomo, czy świadomie. W zależności od danej sytuacji perfekcyjnie odtwarza niedbałe i
leniwe gesty Morta, zagubione spojrzenia zastraszonego człowieka czy szaleńczą
furię. Bo przez takie właśnie etapy przechodzi Mort Rainy od momentu, gdy
odwiedza go tajemniczy mężczyzna w kapeluszu, przedstawiający się jako
John Shoother. Oskarża on Rainy’a o
plagiat swojej książki i grozi mu (po raz kolejny widoczne odniesienie do życia
autora). Wówczas zaczyna się prawdziwy dramat. Shoother prześladuje głównego
bohatera, nieustannie przypominając swoje oskarżenie i w ramach
zadośćuczynienia domagając się zmiany zakończenia książki. Tutaj wyróżnić można
kolejną rolę – odnosi się wrażenie, że wcielający się w tajemniczą postać John Turturro
gra zdecydowanie, choć oszczędnie w środki wyrazu. Budzi niepokój już samym
głosem, postawą i mimiką. Jest właśnie tym typem bohatera, którego nikt nie
chciałby spotkać na swej drodze. Lęk ten widać w zachowaniu Morta. Początkowo
nie chce on angażować się w tę sprawę, jednak zachowanie dręczyciela staje się
niebezpieczne. Konflikt nabiera tempa do tego stopnia, że Shoother zabija jego
ukochanego psa i podpala dom byłej żony Rainy’a. Warto zwrócić uwagę na fakt,
że Mort wciąż spał, gdy jego wróg dokonywał zbrodni. W ten sposób reżyser rozgraniczał
dwa życia bohatera – wraz z rozwojem akcji filmu można łatwo domyślić się, że
wydarzenia rozgrywają się w umyśle Morta, a nie w rzeczywistości. Shoother
stanowi jedynie alter ego bohatera,
mimo, że sprawia wrażenie funkcjonującego realnie, zostawia po sobie fizyczne
ślady. Swoistym „podpisem” Shoother’a był charakterystyczny kapelusz, który
zostawiał na widoku w mieszkaniu Morta, przypominając o swoim istnieniu. Motyw
ten jest również bardzo dobrze wyeksponowany w filmie.
Im
dłużej ciągnęła się sytuacja, tym silniej widoczny był obłęd głównego bohatera.
Ciągła frustracja i napięcie, przedstawione w filmie za pomocą dynamicznych
ujęć i odpowiadającej im muzyki, oraz gry aktorskiej Deppa, doprowadza do
kulminacji. Świat wyobraźni pisarza oraz świat realny, w jakim żyje, przenikają
się do tego stopnia, że finalnie łączą w całość. Widać to w scenie, w której
Mort Rainy przymierza kapelusz pozostawiony przez Shoother’a. Dociera do niego,
że kapelusz jest jego własnością, że John Shoother nie istnieje. Oznacza to, że
wszystkie czyny, jakich dopuścił się jego największy wróg, splamiły jego, Morta.
W tym momencie cały świat bohatera zaczął się rozsypywać. Reżyser zadbał, by
przekaz był dostatecznie jasny dla odbiorcy. Mort w szale rzuca w ścianę
ciężkim przedmiotem, po czym zaczyna ona pękać, ciągnąc za sobą resztę
pomieszczenia. Dom, do tej pory traktowany jako bezpieczna przystań, miejsce,
gdzie można być sobą, w filmie ulega destrukcji. Wszystko, co uważać można za
pewne i realne okazuje się być kruchym kłamstwem. Podobnie jak życie
przedstawionego w tej opowieści pisarza.
Samo
oskarżenie o plagiat nabiera innego znaczenia. Nie chodzi jedynie o to, czy
popełnił przestępstwo, lecz o samo pytanie, czy kiedykolwiek miał talent i
stworzył coś samodzielnie. Gdyby zastanowić się głębiej nad jego kreacją,
ponownie mamy do czynienia z pisarzem, który utracił wenę. Dopiero ostateczna zbrodnia, której scenariusz
od dawna nieświadomie układał, obudziła w nim kreatywność. Nagle pojawiającą
się świadomość prawdopodobnie łatwiej opisać, niż przedstawić, jednak Koepp’owi
udało się to znakomicie. Natłok myśli, jaki towarzyszył bohaterowi, wizualizuje
się w wielu projekcjach samego Morta krążących po pokoju i mówiących jedna
przez drugą. Zabieg ten robi wrażenie na odbiorcy, na ekranie powstaje zupełny chaos i nie wiadomo już, który Mort
jest prawdziwym. W pewnym momencie bohater zwraca się wprost do kamery, pytając
o swój stan psychiczny. Jest to zabieg, który w pewien sposób włącza odbiorcę
do akcji filmu. Jesteśmy proszeni o ocenę Morta, która krystalizuje się z
każdym momentem. Innym interesującym rozwiązaniem jest użycie lustra. W jednej
ze scen Mort wpatruje się w swoje odbicie. Patrzy we własną twarz, na głowie ma
wiadomy kapelusz. W następnej, już bez kapelusza, nie jest w stanie spojrzeć
sobie w oczy. Nie ze względu na wstyd czy niechęć do samego siebie, nie może
zrobić tego fizycznie, gdyż w odbiciu widzi jedynie własne plecy. Myślę, że w
ten sposób reżyser ostatecznie zapewnił widzów, jaka jest prawdziwa tożsamość
Morta. Jest pisarzem, ale również mordercą i tylko w połączeniu tych dwóch cech
jest realny. Gdy ostatecznie to sobie uświadamia, akceptuje w sobie Shoothera.
Ten moment uchwycić można dzięki kunsztowi aktorskiemu Deppa. Przejmuje on
postawę drugiego bohatera, jego gesty a nawet głos. Widać, że po raz pierwszy
czuje się Shootherem. Akcja toczy się bardzo szybko, już niebawem przedstawione
zostają kolejne dowody długotrwałego szaleństwa Morta.
Reżyser
sprawnie wykorzystuje jeden z charakterystycznych dla Stephena Kinga motywów.
Nazwisko, jakie nosi alter ego
głównego bohatera, okazuje się mieć konkretne znaczenie: „shoot her”, czyli
„zastrzel ją”. Widzimy je wyryte we
wszystkich blatach, napisane na ścianach wszędzie w domu Morta. Jest to myśl,
którą nieświadomie kierował się od momentu przyłapania żony na zdradzie. W tym momencie odbiorca zauważa, że
liczne choć bardzo krótkie sceny retrospekcji, które przewijały się przez cały
film, nie były bez znaczenia. Mort wciąż przypominał sobie chwilę, w której pojawiła
się w nim żądza zemsty. To właśnie ten moment „obudził” w nim Shoothera. Mamy
więc do czynienia z retrospekcją, której funkcją okazuje się wyjaśnienie widzom
pewnych faktów. Dzieje się to w dość interesujący sposób, gdyż wnosi nowe
znaczenie. Poza nielicznymi scenami, przede wszystkim sceną szaleństwa Morta,
niewiele jest zasługujących na wyróżnienie. Kamera ukazuje nam historię
bohatera jedynie odtwórczo, w nieskomplikowany sposób. Brak w „Sekretnym oknie” wielu rozwiązań wnoszących nową jakość do przedstawienia
świata pisarza, zapewniona jest jedynie czytelna narracja. Podobnie jest z
muzyką, która już od pierwszego utworu informuje widza, jaki gatunek filmu ilustruje. I to nie
zmienia się już do końca, wciąż jest niepokojąca, pasująca do horroru, zmienia jedynie
natężenie w zależności od scen. Film jest mroczny, podobnie jak świat głównego bohatera. Da się uchwycić kontrast między nim, a resztą społeczeństwa. Pod tym względem na wyróżnienie zasługuje scena, w której Mort rozmawia przez telefon z byłą
żoną. Zestawiono w niej ciemny i nieprzytulny pokój pisarza z jasnym, czystym
mieszkaniem kobiety. Zabiegi te współgrają ze sobą w całości filmu, prowadząc
powoli do konkretnego wniosku, jaki reżyser zaprezentował w zakończeniu filmu.
Tam widać najlepiej, że Mort został zupełnie odrzucony przez społeczeństwo –
wszyscy go unikają, dostaje nieformalny zakaz odwiedzania miasta. Jak wpłynie
to na dalsze losy jego oraz jego kariery pisarza możemy się tylko domyślać.
Całkowicie
inny typ artysty reprezentuje bohater trzeciego filmu – „Misery” (1990 r.). Tym
razem mamy do czynienia z prawdziwym pisarzem, uzdolnionym, żyjącym pisaniem i z pisania. Paula Sheldona (w tej roli James Caan) poznajemy w momencie, gdy
kończy swoją ostatnią powieść z serii książek o kobiecie imieniem Misery.
Reżysera, Roba Reinera, doceniłam już od
pierwszych scen filmu. Wyraźnie zadbał, by widz odebrał jego bohatera przede
wszystkim jako pisarza. Widać namaszczenie, z jakim artysta wciska poszczególne
litery na maszynie, jak zadowolony jest po skończeniu. Teczkę z powieścią
również traktuje później z ogromną troską. Podkreśleniem ważkości momentu jest
zapalony przezeń papieros. Jest to ważny moment nie tyle ze względu na dalsze
związki fabularne, lecz przede wszystkim dlatego, że przedstawia widzom cechę
charakterystyczną filmu. Ogromną uwagę przykłada się w nim do detali. Zapałka,
którą Paul odpala papierosa, jest szczególnie wyróżniona, widzimy ją długo i
wyraźnie. Dzięki temu możemy zrozumieć, jak istotna jest scena
celebrowania ukończenia książki, co jednocześnie prowadzi nas do kolejnych
wniosków. Z jednej strony jest to podkreślenie roli pisania w życiu bohatera, z
drugiej widać jak istotne jest dla niego pożegnanie z Misery.
Historię
rozpoczyna podróż Paula do wydawcy, gdzie chce złożyć gotową powieść i raz na zawsze się od niej uwolnić. Jest to pisarz znużony popularnością a
przede wszystkim pisaniem wciąż o tym samym – potrzebuje on nowych wyzwań.
Podczas jazdy samochodem towarzyszy bohaterowi pogodna piosenka. Jest to jedna
z różnic między „Misery” a opisywanymi wcześniej filmami. Tutaj ścieżka dźwiękowa jest urozmaicona, nie
opiera się jedynie na budzącej grozę muzyce. Widać, że reżyser konsekwentnie
dąży do możliwie jak najbardziej realistycznego przedstawienia historii. Warto
zaznaczyć, że w przeciwieństwie do „Lśnienia” i „Sekretnego okna” dramatowi
pisarza nie towarzyszą żadne zjawiska paranormalne ani choroba psychiczna. Jest
zwykłym człowiekiem, którego dotyczą zwykłe sprawy, jak na przykład wypadek
samochodowy, który nagle burzy brutalnie sielankowy obraz. Paul Sheldon
przeżywa, zostaje uratowany przez, jak można sądzić, przypadkową kobietę. Jak
się później okazuje - nic bardziej mylnego.
Annie
Wilkes sama określa siebie „jego największą fanką”. Nie zawaham się od razu
zaznaczyć, że kreacja Kathy Bates jest naprawdę genialna. Aktorka ma dużo
możliwości, by zaprezentować swoje umiejętności, gdyż kolejną różnicą między
opisywanymi filmami jest rola pierwszoplanowa. Tutaj nie pisarz jest stawiany w
centrum uwagi, lecz właśnie ona – fanka. Fanka ogarnięta chorobliwą, obsesyjną miłością do książki, zdolna
do wszystkiego. Pod pretekstem chęci przywrócenia pisarza do zdrowia, porywa go
i zamyka w swoim domu na odludziu. Ukrywa go tam przed światem, nie chcąc wypuścić.
Doprowadza do tego, że Paul Sheldon uznany zostaje za zaginionego i wydaje się,
że resztę życia spędzi uwięziony z chorą psychicznie Annie. Potęga tej postaci
jest bardzo sprawnie wyeksponowana. Gdy chory Paul leży na łóżku, kobieta
ukazywana jest często z żabiej perspektywy, co czyni ją większą, silniejszą i
bardziej niebezpieczną. Podobne odczucia towarzyszą widzowi przy
scenie, w której Annie goli Paula. Trzymając brzytwę przy jego gardle odnosi
się doń delikatnie i ciepło, jednak kamera ukazując powolne, zdecydowane ruchy
jej dłoni przypomina nam, że wystarczy drobna zmiana nastroju niestabilnej emocjonalnie
bohaterki, a Paul może zginąć. Już w tym miejscu pracy chciałabym zwrócić uwagę
na fakt, że postać Annie może być traktowana jako alegoria presji czytelniczej,
na jaką narażony jest twórca. Presji takiej doświadczył również Stephen King,
dlatego po raz kolejny przenosząc swoje przeżycia na karty powieści, wykreował
(nieco hiperbolizując, oczywiście) postać mrocznego czytelnika. Nie jesteśmy w
stanie określić, ile książek powstało ze względu na niecichnące napierania
fanów, ani tym bardziej w jakim stopniu ich autorzy byli zadowoleni ze swoich
dzieł. „Misery” uświadamia odbiorcę, że tak się zdarza, a sposób realizacji
filmu tym bardziej nadaje zjawisku realizmu.
Przy
całej swojej demoniczności Annie jest postacią na swój sposób łagodną. Wynika
to z jej choroby – nie zdaje sobie sprawy ze swojej mrocznej strony; wciąż
uważa, że jej czyny są dobre i stanowią jedyne właściwe wyjście z sytuacji.
Wciąż zasypuje Paula komplementami, gloryfikując jego geniusz. Jej stosunek do
pisarza jest bardzo niedookreślony. Ma się wrażenie, że jest niemal matczyny.
Zwraca się do niego pieszczotliwym tonem, słowami „dziecko”, „beksa”,
„chłopiec”. Z drugiej jednak strony karci go („gówniarzu”) za nieposłuszeństwo,
traktuje protekcjonalnie. Szczególną uwagę zwraca na wartości takie jak honor, sprawiedliwość i lojalność, a w istotnych scenach
subtelnie wyeksponowany jest krzyżyk zdobiący szyję bohaterki. W filmie
moralizatorskie przemowy Annie często mistrzowsko konfrontowane są z jej
niespodziewanymi wybuchami gniewu. Niesamowita umiejętność aktorki do
błyskawicznej zmiany mimiki i ogólnej podstawy oddaje labilność emocjonalną
bohaterki. Agresja ta często nie kończy się na krzykach, ale na torturach. Annie dopuszcza się nawet łamania nóg swojego podopiecznego, by
jeszcze bardziej go unieruchomić. Dla jego dobra, naturalnie. Jednak
najbardziej istotną kwestią relacji pisarza i jego czytelniczki jest zmuszenie
go do spalenia jedynego istniejącego rękopisu książki. Annie nie była
zadowolona ze śmierci swojej ulubionej postaci, więc zmusiła Paula do
zniszczenia powieści i napisania jej od nowa. Reżyser prezentuje widzom dawkę
gorzkiej ironii – podobnie jak na początku filmu, mamy tu do czynienia z wyeksponowaną zapałką. Tym razem jej rola się zmienia – nie służy już do
podpalenia papierosa celebrującego dzieło, lecz do zniszczenia tegoż dzieła. W
tej scenie szczególnie wyróżnia się James Caan. Choć to jego partnerka z planu
została nagrodzona Oscarem, Caan nie gorzej poradził sobie z oddaniem postaci
postawionego w sytuacji bez wyjścia pisarza, zmuszonego do zniszczenia tekstu,
nad którym pracował od miesięcy. Ma to oczywiście również wymiar symboliczny –
Annie udowodniła mu, że nie może uciec od Misery. Skazała go na pisanie ciągu
dalszego, na bycie prześladowanym przez własne dzieło, zaszufladkowanym. W tym
przypadku męka twórcza nie polega na niemocy napisania czegoś, lecz na
konieczności pisania tego, czego oczekują czytelnicy. Jest to pole refleksji
dla odbiorców literatury – na ile dobra jest postawa fanów, którzy stawiają
wymagania autorowi? Stanowi to motywację, czy brutalne odebranie mu własnego
świata fikcji? W filmie odpowiedź na pytanie jest jasna. Pisarza przeraża nie
tyle szalona Annie, lecz sam przymus pracy nad książką i jałową już postacią.
Warto dopełnić to zagadnienie cytatem z filmu – „Jeśli ja umrę, ty umrzesz”. Annie uzależniła się od postaci Misery
na tyle, że zaczęła się z nią utożsamiać, a wobec zagrożenia, jakim było
zakończenie serii, nie wahałaby się za karę pozbawić Paula życia. To
przejaskrawione w służbie konwencji gatunku zachowanie jest jednak
zastanawiające.
Jak
już wspominałam, film od strony technicznej jest bardzo dopracowany. Liczne
detale i inserty budują napięcie i poczucie zagrożenia. Jednak jeszcze lepszy
efekt wprowadza nieustanna gra światła i cienia. Mrok towarzyszy bohaterce
przez cały czas. Często jest w nim ukryta, gdy przemawia do Paula (który dla
kontrastu leży w jasnej pościeli) lub wyłania się z niego z różną dynamiką, zależną od sytuacji. I tutaj ponownie
pochwalić można Kathy Bates – w połączeniu z fantastycznie wyważoną oprawą
wizualną jej mimika tworzy naprawdę przerażające efekty. Wszystko to przenika
się z muzyką, która z biegiem akcji staje się coraz bardziej intensywna i
mroczna. Jeśli są sposoby na ukazanie wszystkich towarzyszących opisanej sytuacji
emocji, twórcy filmu „Misery” moim zdaniem je odnaleźli i odpowiednio zbudowali dramat osaczonego pisarza.
Autor wizerunków literackich
opisywanych przeze mnie pisarzy jest jeden, dlatego odnaleźć można pewien
schemat w jego twórczości. Pomimo wspominanych już wielokrotnie różnic między bohaterami,
są również podobieństwa, wyraźnie widoczne we wszystkich filmach. Pisarz według
Kinga jest demiurgiem, jego twórczość może wpływać na rzeczywistość i ją
przeinaczać. Nie jest też osobą całkowicie stabilną. Zawsze istnieje
niebezpieczeństwo, że wyobraźnia wymknie się spod jego kontroli, choć
przybierać to może różne formy.
Każdy
z bohaterów przedstawiony został w filmie autorstwa innego reżysera, co
skutkowało trzema różnymi wizjami. Różnice te widoczne są choćby w samych plakatach filmowych –
Kubrick uwypuklił szaleństwo swojego bohatera, Koepp zdecydował się na
tajemniczy obraz, nie mówiący nic o bohaterze jako pisarzu, zaś plakat do filmu
„Misery” przedstawia maszynę do pisania. Warto się również
zastanowić, które z przedstawionych filmów stanowią ekranizacje, a które są jedynie adaptacjami
dzieł Kinga. Te pojęcia błędnie stosowane są wymiennie. Kryterium
rozgraniczającym jest przede wszystkim zgodność przedstawionej treści z jej
literackim pierwowzorem. „Lśnienie” w reżyserii Stanleya Kubricka z całą pewnością jest adaptacją. Choć reżyser
przedstawia fabułę, bohaterów i wygląd hotelu podobnie, wzbogaca historię o
mnóstwo własnych pomysłów. Przede wszystkim zmienia zakończenie powieści oraz
kilka kluczowych elementów, na przykład relację Danny’ego z jego niematerialnym
przyjacielem – w książce jawi się on jako chłopiec-widmo, w filmie Danny
rozmawia ze swoim palcem. Choć dzieło Kubricka zachwyca krytyków na całym
świecie, takie zabiegi okazały się nie do przyjęcia dla wiernych czytelników Kinga, a także… Dla
samego Kinga. Po obejrzeniu „Lśnienia” pisarz wycofał swoje nazwisko z kampanii
reklamowej, zupełnie wyparł się filmu. Jego zdaniem nie stanowił on
odwzorowania powieści, lecz jej zaprzeczenie, o czym wielokrotnie wspominał.
Doprowadziło to do stworzenia kolejnej wersji filmowej, tym razem już
ekranizacji, mini-serialu z 1997 roku. Tym razem King obejmuje całość przedsięwzięcia swoim
patronatem. Obie wersje różnią się od siebie znacznie, każda z nich ma rzeszę
fanów i antyfanów na całym świecie. Kubrick jest reżyserem specyficznym i o ile może,
czyni swoje dzieła otwartymi na interpretacje. W jego „Lśnieniu” doszukać się
można wielu przesłań (dla jednych jest to opowieść o alkoholizmie, dla innych porusza problem
rasizmu czy odwołania do ideałów rewolucji francuskiej – interpretacje są
skrajne), lecz wciąż na pierwszym miejscu stoi pisarz i świat jego umysłu
pogrążonego w kryzysie. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w „Sekretnym oknie” i
„Misery”, które uznać można za dość wierne ekranizacje (choć William Goldman,
autor scenariusza do „Misery”, pokusił się o dodanie kilku wątków, jednak nie
ingerował szczególnie w treść powieści). Najwyraźniej Koepp i Reiner wyszli z założenia, że mistrza się nie poprawia.
![]() |
Plakaty eksponujące różne aspekty filmów. |
Myślę
jednak, że tak naprawdę żadne przełożenie słów Kinga na język filmu nigdy nie
będzie w stanie oddać całości stworzonego obrazu pisarza. Dzieje się tak
dlatego, że żaden twórca filmu nigdy w pełni nie poczuje istoty twórcy literatury.
Jednak działania reżyserów pozwalają na ukazanie szerszemu gronu odbiorców
portretów pisarzy. Dzięki temu również każdy kinomaniak ma okazję zastanowić
się, ile jest w tych portretach przekładania lęków Kinga, ile obserwacji
własnego środowiska a ile pewnych demonów każdego pisarza. Być może temu służą
również wielokrotnie wspomniane odniesienia autobiograficzne twórcy. Nie ulega
jednak wątpliwości, że nikt nie opisywał w kulturze popularnej pisarzy z taką
pasją, jak robił to King.
Paulina Bruderek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz