7 grudnia 2014

Wiele twarzy pisarza - analiza ekranizacji powieści Stephena Kinga

Stephen King jest amerykańskim pisarzem, autorem niezwykle popularnych na całym świecie książek (obecnie szacuje się, że rozeszły się w nakładzie przekraczającym 350 milionów egzemplarzy). Tworzy głównie literaturę grozy, a niektóre z jego dzieł przeszły do klasyki gatunku, jak na przykład „Lśnienie” czy „Miasteczko Salem”. Stanowi to jedną z przyczyn, dla których został ochrzczony przez swoich czytelników „mistrzem horroru”.  Cechą charakterystyczną w twórczości Kinga jest wyważone połączenie konwencji literatury grozy z głęboką analizą psychologiczną postaci. Z tego względu w większości powieści rzadziej obecne są typowe dla znanych nam horrorów motywy takie jak wampiry czy wilkołaki, a więcej uwagi poświęca on złu, które czai się w samym człowieku. Często jednak ujawnia się ono pod wpływem nieokreślonych sił nadnaturalnych, co również jest swoiste dla tego autora.

Motyw pisarza jest jednym z najczęściej występujących w twórczości Stephena Kinga. W przeważającej większości jego książek o ile główny bohater nie jest literatem, to przynajmniej jakiegoś rodzaju artystą. Jako, że książki Kinga są chętnie ekranizowane, jego miłośnicy często mają okazję poznać interpretacje historii przedstawione na ekranie. Jednak nigdy nie jest to ten sam bohater – postacie są inne, reprezentują różne aspekty bycia pisarzem. W filmach, które przeanalizuję, mamy do czynienia z trzema różnymi obrazami – ogarniętego niemocą twórczą pisarza-akoholika; autora prześladowanego przez własną twórczość, symbolicznie od niej zależnego oraz pisarza borykającego się z kryzysem osobowości nierozerwalnie połączonym z kryzysem twórczym.

Pierwszym filmem, na którym się skupię, jest „Lśnienie” Stanley’a Kubricka z 1980 roku. Jest to film, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Jego popularność wynika zarówno ze sławy reżysera jak i jakości dzieła, w oparciu o które powstał scenariusz. Powieść Stephena Kinga o tym samym tytule uważana jest za jedną z jego najlepszych książek. Owoc pracy Kubricka jest pełnometrażowym horrorem, uświetnionym główną rolą Jacka Nicholsona. „Lśnienie” opowiada historię Jacka Torrance’a (granego przez Nicholsona), który przyjmuje pracę stróża w hotelu Overlook. Na czas zimy hotel ten, umiejscowiony na zupełnym odludziu, jest zamykany i odcięty od świata zewnętrznego. Jack, jego żona Wendy i synek Danny są jedynymi ludźmi w hotelu. Już sama ta sytuacja budzi grozę i jest zapowiedzią fizycznego i psychicznego zniewolenia bohaterów. Jednak czym byłby horror bez nadprzyrodzonych mocy? Z tego samego założenia wyszedł King, hojnie obdarzając nimi swoją powieść. Hotel Overlook z pozoru wygląda jak zwyczajny budynek. Jak się okazuje, jest siedliskiem zła. Zamieszkują go postacie „z drugiej strony”. Wraz z biegiem akcji odkrywa się historia budynku oraz licznych bestialskich mordów, których tam dokonano. Rozwój historii prezentuje wiele wątków – stadium szaleństwa, rozpadu rodziny, braku komunikacji, istnienia sił paranormalnych i ich wpływu na człowieka oraz cały wachlarz innych. Skupię się jednak na najważniejszym dla mojej pracy, czyli na postaci pisarza osadzonego w takich warunkach.

Wgłębiając się zarówno w książki Kinga jak i w ich ekranizacje, dostrzec możemy jak skomplikowana i wieloznaczna może być osoba pisarza. Jak z każdym innym zawodem (czy też pasją) łączą się z nim różne, charakterystyczne problemowe kwestie. Przedstawiony w „Lśnieniu” bohater ma problemy z alkoholem i agresją. Warto w tym miejscu podkreślić, iż odnajdujemy tu sporą dawkę autobiografii Stephena Kinga. Sam autor w książce „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika” przyznaje, że w „Lśnieniu” umieścił swój portret jako pisarza i ojca ukazując, jak funkcjonuje człowiek w nałogu. A przede wszystkim jak funkcjonuje w tej sytuacji artysta. Jack Torrance jest pisarzem, najprościej rzecz ujmując, bez książki. O pisaniu mówi wiele, przez co sprawia wrażenie, że pracuje nad tekstem, lecz w ostatecznym rozrachunku nie tworzy nic, poza słynnym zdaniem „All work and no play makes Jack a dull boy”, wystukiwanym obsesyjnie w kółko. Składa się to na portret człowieka, który desperacko chce być pisarzem, jednak brak mu talentu i weny.

Słynna scena, obrazująca próbę pokonania przez pisarza kryzysu twórczego.
Warunki w jakich toczy się dramat Jacka są ucieleśnieniem umysłu pisarza – ogromny, opuszczony hotel przypominający labirynt, wypełniony jedynie złymi obrazami, powstałymi z mieszanki desperacji, alkoholu i bezsilności. Hotel powoli zmienia bohatera z kochającego ojca w potwora zdolnego zamordować własną rodzinę, by tylko coś poczuć. Moim zdaniem Stanley Kubrick znakomicie oddał tę kwestię, ukazując widzom puste korytarze, pełne tajemnic i niebezpieczeństw, budując stopniowo nastrój niepokoju i zagubienia. W jego „Lśnieniu” pierwszoplanowym bohaterem zdaje się nie być Jack Torrance, lecz właśnie hotel Overlook. Nie człowiek kreuje tu akcję i podejmuje działania, lecz właśnie miejsce, w którym się znajduje. Jack jest marionetką w rękach nieokreślonej siły, która sztormuje jego rozum i zmysły, jednocześnie uniemożliwiając racjonalne myślenie. Kusi wizjami pięknej, młodej kobiety lub słynnego barku i sali wypełnionej bawiącymi się ludźmi, tworzy wspaniałe scenariusze. Jednak nie są one prawdziwe – przy próbie fizycznego kontaktu kobieta zmienia się w rozkładające się zwłoki, sala balowa nagle okazuje się pusta. Frustruje to i destabilizuje umysłowo Jacka, co również doskonale ukazuje nie tylko Kubrick, ale przede wszystkim Jack Nicholson, znakomicie operujący mimiką, gestami i własnym głosem. Interpretując hotel Overlook jako odbicie wyobraźni pisarza pod tym względem ma się wrażenie, że idee powstające w umyśle, a z różnych względów nie dające się zrealizować w formie powieści, potrafią doprowadzić do szaleństwa.

Urzeczywistnienie nierealnych wizji bohatera.
W tym miejscu chciałabym wrócić do kwestii budowania napięcia. Film Kubricka jest stosunkowo długi (trwa ponad dwie godziny), więc prawdziwą sztuka było rozłożenie natężenia niepokoju w odpowiednich proporcjach. A niepokój istnieje w zasadzie od pierwszych minut filmu, gdy dowiadujemy się o alkoholowej chorobie Jacka. Mamy więc do czynienia ze strachem, który towarzyszy widzom nieustannie, od czasu do czasu jedynie się potęgując. Przyczyną są też specyficzne, bardzo długie ujęcia. Kubrick nie spieszy się, podobnie jak szaleństwo Jacka i zło wypełniające hotel. Wszystko narasta powoli, by nagle ustąpić miejsca serii krótkich, makabrycznych przebitek rodem z wizji Danny’ego, który potrafi komunikować się z światem duchów. Przykładem takiej sceny może być przejazd chłopca po hotelu na dziecięcym rowerku. Jednocześnie mamy do czynienia ze zmianą narracji (teraz Danny jest głównym bohaterem), jak i zmianą perspektywy – świat widziany oczami dziecka (dosłownie, kamera prowadzona jest na odpowiedniej dla niego wysokości). Korytarze wydają się nieskończenie długie, cały budynek przeraża swoim ogromem i pustką. Widma, które nawiedzają chłopca, poprzez montaż scen są znacznie bardziej przerażające – pojawiają się i znikają w ułamku sekundy.

Ukazanie ogromu hotelu z perspektywy dziecka.
Całość idealnie współgra ze ścieżką dźwiękową. Podobnie, jak pozostałe kwestie techniczne, zasługuje ona na osobną analizę. Najważniejszym faktem jest to, że Kubrick w perfekcyjny sposób wykorzystał muzykę (głównie autorstwa Krzysztofa  Pendereckiego), która sama w sobie silnie oddziałuje na ludzką psychikę, by jeszcze bardziej przerazić widza. Myślę, że to mu się udało. Szczególnie w scenach z Nicholsonem trudno ocenić, co lepiej oddaje szaleństwo – niesamowite dźwięki, czy opętana mimika aktora. Oglądając „Lśnienie” można naprawdę poczuć skrajne emocje, które towarzyszyły bohaterowi, a które być może (na co uczula nas King w wydaniu Kubricka) nie są obce również wielu twórcom literatury.

Film „Sekretne okno” (2004 r.) nakręcony został na podstawie opowiadania „Tajemnicze okno, tajemniczy ogród” ze zbioru opowiadań „Czwarta po północy”. Jest filmem pełnometrażowym, dobrze wykorzystującym potencjał krótkiej formy literackiej w czasie akcji filmu. Opowiada historię kolejnego pisarza – Morta Rainy’a. Pisze on bardzo poczytne książki, po kilka rocznie. Właściwie już z momentem, gdy dowiadujemy się o jego twórczości, postawione zostaje pytanie – czy Rainy rzeczywiście jest utalentowanym pisarzem, czy jedynie rzemieślnikiem? Z miejsca pojawiają się przemyślenia na temat tego, czy Mort reprezentuje autobiograficzny wątek z życia Kinga, który również nie zawsze pisał bestsellery, a często uciekał w świat tanich, niszowych, wydawanych licznie powieści. Sam bohater wydaje się jednak mieć świadomość swoich działań – w filmie dobrze obrazuje to scena, w której Rainy usuwa początek nowej powieści, zmęczony jak twierdzi „pisaniem szmiry”. Między innymi to niemoc twórcza i poszukiwanie inspiracji sprawiło, że zamieszkał jedynie ze swoim psem, daleko od miasta, w domu otoczonym lasem. Kolejny raz mamy do czynienia z kingowskim odseparowaniem pisarza od społeczeństwa. Reżyser filmu, David Koepp, odnalazł znakomitą lokalizację – filmowy dom Morta położony jest rzeczywiście w idealnym dla horroru miejscu. Gęsty las i nieoświetlona okolica domu kreują nastrój grozy, szczególnie, że wiele kluczowych scen rozgrywa się nocą. Cała scenografia współgra z historią – pozostawiane w nieładzie pomieszczenia, wyeksponowane tytułowe okno oraz kanapa stanowiąca obok biurka najważniejszy punkt mieszkania. Typową sytuacją, w jakiej możemy zastać Morta, jest próba napisania kolejnej książki lub momenty, w których kładzie się spać, co czyni bardzo często. Sam bohater wykazuje specyfikę otaczającego go chaosu. Jest niezadbany, wiecznie rozczochrany, nie zmienia ubrań. Gdyby połączyć to z  cechami jego charakteru – opryskliwością, widocznym poczuciem wyższości i złośliwością – można nawet zaryzykować stwierdzenie, że zatraca umiejętność życia w społeczeństwie, wycofuje się z niego.

Wizerunek niedbałego, zapuszczonego pisarza w "Sekretnym oknie".

W tym miejscu już wspomnieć można o odtwórcy głównej roli, Johnnym Deppie. Wydaje się, że ten typ bohatera jest dla niego idealny (co potwierdza jego filmografia). Głównym atutem są obłąkane monologi, jakie wciąż prowadzi - nie do końca wiadomo, czy świadomie. W zależności od danej sytuacji perfekcyjnie odtwarza niedbałe i leniwe gesty Morta, zagubione spojrzenia zastraszonego człowieka czy szaleńczą furię. Bo przez takie właśnie etapy przechodzi Mort Rainy od momentu, gdy odwiedza go tajemniczy mężczyzna w kapeluszu, przedstawiający się jako John Shoother. Oskarża  on Rainy’a o plagiat swojej książki i grozi mu (po raz kolejny widoczne odniesienie do życia autora). Wówczas zaczyna się prawdziwy dramat. Shoother prześladuje głównego bohatera, nieustannie przypominając swoje oskarżenie i w ramach zadośćuczynienia domagając się zmiany zakończenia książki. Tutaj wyróżnić można kolejną rolę – odnosi się wrażenie, że wcielający się w tajemniczą postać John Turturro gra zdecydowanie, choć oszczędnie w środki wyrazu. Budzi niepokój już samym głosem, postawą i mimiką. Jest właśnie tym typem bohatera, którego nikt nie chciałby spotkać na swej drodze. Lęk ten widać w zachowaniu Morta. Początkowo nie chce on angażować się w tę sprawę, jednak zachowanie dręczyciela staje się niebezpieczne. Konflikt nabiera tempa do tego stopnia, że Shoother zabija jego ukochanego psa i podpala dom byłej żony Rainy’a. Warto zwrócić uwagę na fakt, że Mort wciąż spał, gdy jego wróg dokonywał zbrodni. W ten sposób reżyser rozgraniczał dwa życia bohatera – wraz z rozwojem akcji filmu można łatwo domyślić się, że wydarzenia rozgrywają się w umyśle Morta, a nie w rzeczywistości. Shoother stanowi jedynie alter ego bohatera, mimo, że sprawia wrażenie funkcjonującego realnie, zostawia po sobie fizyczne ślady. Swoistym „podpisem” Shoother’a był charakterystyczny kapelusz, który zostawiał na widoku w mieszkaniu Morta, przypominając o swoim istnieniu. Motyw ten jest również bardzo dobrze wyeksponowany w filmie.

Alter ego bohatera w charakterystycznym kapeluszu.
Im dłużej ciągnęła się sytuacja, tym silniej widoczny był obłęd głównego bohatera. Ciągła frustracja i napięcie, przedstawione w filmie za pomocą dynamicznych ujęć i odpowiadającej im muzyki, oraz gry aktorskiej Deppa, doprowadza do kulminacji. Świat wyobraźni pisarza oraz świat realny, w jakim żyje, przenikają się do tego stopnia, że finalnie łączą w całość. Widać to w scenie, w której Mort Rainy przymierza kapelusz pozostawiony przez Shoother’a. Dociera do niego, że kapelusz jest jego własnością, że John Shoother nie istnieje. Oznacza to, że wszystkie czyny, jakich dopuścił się jego największy wróg, splamiły jego, Morta. W tym momencie cały świat bohatera zaczął się rozsypywać. Reżyser zadbał, by przekaz był dostatecznie jasny dla odbiorcy. Mort w szale rzuca w ścianę ciężkim przedmiotem, po czym zaczyna ona pękać, ciągnąc za sobą resztę pomieszczenia. Dom, do tej pory traktowany jako bezpieczna przystań, miejsce, gdzie można być sobą, w filmie ulega destrukcji. Wszystko, co uważać można za pewne i realne okazuje się być kruchym kłamstwem. Podobnie jak życie przedstawionego w tej opowieści pisarza.

Samo oskarżenie o plagiat nabiera innego znaczenia. Nie chodzi jedynie o to, czy popełnił przestępstwo, lecz o samo pytanie, czy kiedykolwiek miał talent i stworzył coś samodzielnie. Gdyby zastanowić się głębiej nad jego kreacją, ponownie mamy do czynienia z pisarzem, który utracił wenę. Dopiero ostateczna zbrodnia, której scenariusz od dawna nieświadomie układał, obudziła w nim kreatywność. Nagle pojawiającą się świadomość prawdopodobnie łatwiej opisać, niż przedstawić, jednak Koepp’owi udało się to znakomicie. Natłok myśli, jaki towarzyszył bohaterowi, wizualizuje się w wielu projekcjach samego Morta krążących po pokoju i mówiących jedna przez drugą. Zabieg ten robi wrażenie na odbiorcy, na ekranie powstaje zupełny chaos i nie wiadomo już, który Mort jest prawdziwym. W pewnym momencie bohater zwraca się wprost do kamery, pytając o swój stan psychiczny. Jest to zabieg, który w pewien sposób włącza odbiorcę do akcji filmu. Jesteśmy proszeni o ocenę Morta, która krystalizuje się z każdym momentem. Innym interesującym rozwiązaniem jest użycie lustra. W jednej ze scen Mort wpatruje się w swoje odbicie. Patrzy we własną twarz, na głowie ma wiadomy kapelusz. W następnej, już bez kapelusza, nie jest w stanie spojrzeć sobie w oczy. Nie ze względu na wstyd czy niechęć do samego siebie, nie może zrobić tego fizycznie, gdyż w odbiciu widzi jedynie własne plecy. Myślę, że w ten sposób reżyser ostatecznie zapewnił widzów, jaka jest prawdziwa tożsamość Morta. Jest pisarzem, ale również mordercą i tylko w połączeniu tych dwóch cech jest realny. Gdy ostatecznie to sobie uświadamia, akceptuje w sobie Shoothera. Ten moment uchwycić można dzięki kunsztowi aktorskiemu Deppa. Przejmuje on postawę drugiego bohatera, jego gesty a nawet głos. Widać, że po raz pierwszy czuje się Shootherem. Akcja toczy się bardzo szybko, już niebawem przedstawione zostają kolejne dowody długotrwałego szaleństwa Morta.

Zwrot obłąkanego bohatera do widza.
Reżyser sprawnie wykorzystuje jeden z charakterystycznych dla Stephena Kinga motywów. Nazwisko, jakie nosi alter ego głównego bohatera, okazuje się mieć konkretne znaczenie: „shoot her”, czyli „zastrzel ją”.  Widzimy je wyryte we wszystkich blatach, napisane na ścianach wszędzie w domu Morta. Jest to myśl, którą nieświadomie kierował się od momentu przyłapania żony na zdradzie. W tym momencie odbiorca zauważa, że liczne choć bardzo krótkie sceny retrospekcji, które przewijały się przez cały film, nie były bez znaczenia. Mort wciąż przypominał sobie chwilę, w której pojawiła się w nim żądza zemsty. To właśnie ten moment „obudził” w nim Shoothera. Mamy więc do czynienia z retrospekcją, której funkcją okazuje się wyjaśnienie widzom pewnych faktów. Dzieje się to w dość interesujący sposób, gdyż wnosi nowe znaczenie. Poza nielicznymi scenami, przede wszystkim sceną szaleństwa Morta, niewiele jest zasługujących na wyróżnienie. Kamera ukazuje nam historię bohatera jedynie odtwórczo, w nieskomplikowany sposób. Brak w „Sekretnym oknie” wielu rozwiązań wnoszących nową jakość do przedstawienia świata pisarza, zapewniona jest jedynie czytelna narracja. Podobnie jest z muzyką, która już od pierwszego utworu informuje widza, jaki gatunek filmu ilustruje. I to nie zmienia się już do końca, wciąż jest niepokojąca, pasująca do horroru, zmienia jedynie natężenie w zależności od scen. Film jest mroczny, podobnie jak świat głównego bohatera. Da się uchwycić kontrast między nim, a resztą społeczeństwa. Pod tym względem na wyróżnienie zasługuje scena, w której Mort rozmawia przez telefon z byłą żoną. Zestawiono w niej ciemny i nieprzytulny pokój pisarza z jasnym, czystym mieszkaniem kobiety. Zabiegi te współgrają ze sobą w całości filmu, prowadząc powoli do konkretnego wniosku, jaki reżyser zaprezentował w zakończeniu filmu. Tam widać najlepiej, że Mort został zupełnie odrzucony przez społeczeństwo – wszyscy go unikają, dostaje nieformalny zakaz odwiedzania miasta. Jak wpłynie to na dalsze losy jego oraz jego kariery pisarza możemy się tylko domyślać.

Całkowicie inny typ artysty reprezentuje bohater trzeciego filmu – „Misery” (1990 r.). Tym razem mamy do czynienia z prawdziwym pisarzem, uzdolnionym, żyjącym pisaniem i z pisania. Paula Sheldona (w tej roli James Caan) poznajemy w momencie, gdy kończy swoją ostatnią powieść z serii książek o kobiecie imieniem Misery. Reżysera, Roba Reinera,  doceniłam już od pierwszych scen filmu. Wyraźnie zadbał, by widz odebrał jego bohatera przede wszystkim jako pisarza. Widać namaszczenie, z jakim artysta wciska poszczególne litery na maszynie, jak zadowolony jest po skończeniu. Teczkę z powieścią również traktuje później z ogromną troską. Podkreśleniem ważkości momentu jest zapalony przezeń papieros. Jest to ważny moment nie tyle ze względu na dalsze związki fabularne, lecz przede wszystkim dlatego, że przedstawia widzom cechę charakterystyczną filmu. Ogromną uwagę przykłada się w nim do detali. Zapałka, którą Paul odpala papierosa, jest szczególnie wyróżniona, widzimy ją długo i wyraźnie. Dzięki temu możemy zrozumieć, jak istotna jest scena celebrowania ukończenia książki, co jednocześnie prowadzi nas do kolejnych wniosków. Z jednej strony jest to podkreślenie roli pisania w życiu bohatera, z drugiej widać jak istotne jest dla niego pożegnanie z Misery.

Wyeksponowanie detali.
Historię rozpoczyna podróż Paula do wydawcy, gdzie chce złożyć gotową powieść i raz na zawsze się od niej uwolnić. Jest to pisarz znużony popularnością a przede wszystkim pisaniem wciąż o tym samym – potrzebuje on nowych wyzwań. Podczas jazdy samochodem towarzyszy bohaterowi pogodna piosenka. Jest to jedna z różnic między „Misery” a opisywanymi wcześniej filmami. Tutaj ścieżka dźwiękowa jest urozmaicona, nie opiera się jedynie na budzącej grozę muzyce. Widać, że reżyser konsekwentnie dąży do możliwie jak najbardziej realistycznego przedstawienia historii. Warto zaznaczyć, że w przeciwieństwie do „Lśnienia” i „Sekretnego okna” dramatowi pisarza nie towarzyszą żadne zjawiska paranormalne ani choroba psychiczna. Jest zwykłym człowiekiem, którego dotyczą zwykłe sprawy, jak na przykład wypadek samochodowy, który nagle burzy brutalnie sielankowy obraz. Paul Sheldon przeżywa, zostaje uratowany przez, jak można sądzić, przypadkową kobietę. Jak się później okazuje - nic bardziej mylnego.

Annie Wilkes sama określa siebie „jego największą fanką”. Nie zawaham się od razu zaznaczyć, że kreacja Kathy Bates jest naprawdę genialna. Aktorka ma dużo możliwości, by zaprezentować swoje umiejętności, gdyż kolejną różnicą między opisywanymi filmami jest rola pierwszoplanowa. Tutaj nie pisarz jest stawiany w centrum uwagi, lecz właśnie ona – fanka. Fanka ogarnięta chorobliwą, obsesyjną miłością do książki, zdolna do wszystkiego. Pod pretekstem chęci przywrócenia pisarza do zdrowia, porywa go i zamyka w swoim domu na odludziu. Ukrywa go tam przed światem, nie chcąc wypuścić. Doprowadza do tego, że Paul Sheldon uznany zostaje za zaginionego i wydaje się, że resztę życia spędzi uwięziony z chorą psychicznie Annie. Potęga tej postaci jest bardzo sprawnie wyeksponowana. Gdy chory Paul leży na łóżku, kobieta ukazywana jest często z żabiej perspektywy, co czyni ją większą, silniejszą i bardziej niebezpieczną. Podobne odczucia towarzyszą widzowi przy scenie, w której Annie goli Paula. Trzymając brzytwę przy jego gardle odnosi się doń delikatnie i ciepło, jednak kamera ukazując powolne, zdecydowane ruchy jej dłoni przypomina nam, że wystarczy drobna zmiana nastroju niestabilnej emocjonalnie bohaterki, a Paul może zginąć. Już w tym miejscu pracy chciałabym zwrócić uwagę na fakt, że postać Annie może być traktowana jako alegoria presji czytelniczej, na jaką narażony jest twórca. Presji takiej doświadczył również Stephen King, dlatego po raz kolejny przenosząc swoje przeżycia na karty powieści, wykreował (nieco hiperbolizując, oczywiście) postać mrocznego czytelnika. Nie jesteśmy w stanie określić, ile książek powstało ze względu na niecichnące napierania fanów, ani tym bardziej w jakim stopniu ich autorzy byli zadowoleni ze swoich dzieł. „Misery” uświadamia odbiorcę, że tak się zdarza, a sposób realizacji filmu tym bardziej nadaje zjawisku realizmu.

Podkreślenie siły i wyższości bohaterki nad bezbronnym pisarzem.
Przy całej swojej demoniczności Annie jest postacią na swój sposób łagodną. Wynika to z jej choroby – nie zdaje sobie sprawy ze swojej mrocznej strony; wciąż uważa, że jej czyny są dobre i stanowią jedyne właściwe wyjście z sytuacji. Wciąż zasypuje Paula komplementami, gloryfikując jego geniusz. Jej stosunek do pisarza jest bardzo niedookreślony. Ma się wrażenie, że jest niemal matczyny. Zwraca się do niego pieszczotliwym tonem, słowami „dziecko”, „beksa”, „chłopiec”. Z drugiej jednak strony karci go („gówniarzu”) za nieposłuszeństwo, traktuje protekcjonalnie. Szczególną uwagę zwraca na wartości takie jak honor, sprawiedliwość i lojalność, a w istotnych scenach subtelnie wyeksponowany jest krzyżyk zdobiący szyję bohaterki. W filmie moralizatorskie przemowy Annie często mistrzowsko konfrontowane są z jej niespodziewanymi wybuchami gniewu. Niesamowita umiejętność aktorki do błyskawicznej zmiany mimiki i ogólnej podstawy oddaje labilność emocjonalną bohaterki. Agresja ta często nie kończy się na krzykach, ale na torturach. Annie dopuszcza się nawet łamania nóg swojego podopiecznego, by jeszcze bardziej go unieruchomić. Dla jego dobra, naturalnie. Jednak najbardziej istotną kwestią relacji pisarza i jego czytelniczki jest zmuszenie go do spalenia jedynego istniejącego rękopisu książki. Annie nie była zadowolona ze śmierci swojej ulubionej postaci, więc zmusiła Paula do zniszczenia powieści i napisania jej od nowa. Reżyser prezentuje widzom dawkę gorzkiej ironii – podobnie jak na początku filmu, mamy tu do czynienia z wyeksponowaną zapałką. Tym razem jej rola się zmienia – nie służy już do podpalenia papierosa celebrującego dzieło, lecz do zniszczenia tegoż dzieła. W tej scenie szczególnie wyróżnia się James Caan. Choć to jego partnerka z planu została nagrodzona Oscarem, Caan nie gorzej poradził sobie z oddaniem postaci postawionego w sytuacji bez wyjścia pisarza, zmuszonego do zniszczenia tekstu, nad którym pracował od miesięcy. Ma to oczywiście również wymiar symboliczny – Annie udowodniła mu, że nie może uciec od Misery. Skazała go na pisanie ciągu dalszego, na bycie prześladowanym przez własne dzieło, zaszufladkowanym. W tym przypadku męka twórcza nie polega na niemocy napisania czegoś, lecz na konieczności pisania tego, czego oczekują czytelnicy. Jest to pole refleksji dla odbiorców literatury – na ile dobra jest postawa fanów, którzy stawiają wymagania autorowi? Stanowi to motywację, czy brutalne odebranie mu własnego świata fikcji? W filmie odpowiedź na pytanie jest jasna. Pisarza przeraża nie tyle szalona Annie, lecz sam przymus pracy nad książką i jałową już postacią. Warto dopełnić to zagadnienie cytatem z filmu – „Jeśli ja umrę, ty umrzesz”. Annie uzależniła się od postaci Misery na tyle, że zaczęła się z nią utożsamiać, a wobec zagrożenia, jakim było zakończenie serii, nie wahałaby się za karę pozbawić Paula życia. To przejaskrawione w służbie konwencji gatunku zachowanie jest jednak zastanawiające.

Jak już wspominałam, film od strony technicznej jest bardzo dopracowany. Liczne detale i inserty budują napięcie i poczucie zagrożenia. Jednak jeszcze lepszy efekt wprowadza nieustanna gra światła i cienia. Mrok towarzyszy bohaterce przez cały czas. Często jest w nim ukryta, gdy przemawia do Paula (który dla kontrastu leży w jasnej pościeli) lub wyłania się z niego z różną dynamiką, zależną od sytuacji. I tutaj ponownie pochwalić można Kathy Bates – w połączeniu z fantastycznie wyważoną oprawą wizualną jej mimika tworzy naprawdę przerażające efekty. Wszystko to przenika się z muzyką, która z biegiem akcji staje się coraz bardziej intensywna i mroczna. Jeśli są sposoby na ukazanie wszystkich towarzyszących opisanej sytuacji emocji, twórcy filmu „Misery” moim zdaniem je odnaleźli i odpowiednio zbudowali dramat osaczonego pisarza.

Gra światła i cienia, budująca nastrój grozy w filmie.
Autor wizerunków literackich opisywanych przeze mnie pisarzy jest jeden, dlatego odnaleźć można pewien schemat w jego twórczości. Pomimo wspominanych już wielokrotnie różnic między bohaterami, są również podobieństwa, wyraźnie widoczne we wszystkich filmach. Pisarz według Kinga jest demiurgiem, jego twórczość może wpływać na rzeczywistość i ją przeinaczać. Nie jest też osobą całkowicie stabilną. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że wyobraźnia wymknie się spod jego kontroli, choć przybierać to może różne formy.

Każdy z bohaterów przedstawiony został w filmie autorstwa innego reżysera, co skutkowało trzema różnymi wizjami. Różnice te widoczne  są choćby w samych plakatach filmowych – Kubrick uwypuklił szaleństwo swojego bohatera, Koepp zdecydował się na tajemniczy obraz, nie mówiący nic o bohaterze jako pisarzu, zaś plakat do filmu „Misery” przedstawia maszynę do pisania. Warto się również zastanowić, które z przedstawionych filmów stanowią ekranizacje, a które są jedynie adaptacjami dzieł Kinga. Te pojęcia błędnie stosowane są wymiennie. Kryterium rozgraniczającym jest przede wszystkim zgodność przedstawionej treści z jej literackim pierwowzorem. „Lśnienie” w reżyserii Stanleya Kubricka z całą pewnością jest adaptacją. Choć reżyser przedstawia fabułę, bohaterów i wygląd hotelu podobnie, wzbogaca historię o mnóstwo własnych pomysłów. Przede wszystkim zmienia zakończenie powieści oraz kilka kluczowych elementów, na przykład relację Danny’ego z jego niematerialnym przyjacielem – w książce jawi się on jako chłopiec-widmo, w filmie Danny rozmawia ze swoim palcem. Choć dzieło Kubricka zachwyca krytyków na całym świecie, takie zabiegi okazały się nie do przyjęcia dla  wiernych czytelników Kinga, a także… Dla samego Kinga. Po obejrzeniu „Lśnienia” pisarz wycofał swoje nazwisko z kampanii reklamowej, zupełnie wyparł się filmu. Jego zdaniem nie stanowił on odwzorowania powieści, lecz jej zaprzeczenie, o czym wielokrotnie wspominał. Doprowadziło to do stworzenia kolejnej wersji filmowej, tym razem już ekranizacji, mini-serialu z 1997 roku. Tym razem King obejmuje całość przedsięwzięcia swoim patronatem. Obie wersje różnią się od siebie znacznie, każda z nich ma rzeszę fanów i antyfanów na całym świecie. Kubrick jest reżyserem specyficznym i o ile może, czyni swoje dzieła otwartymi na interpretacje. W jego „Lśnieniu” doszukać się można wielu przesłań (dla jednych jest to opowieść o alkoholizmie, dla innych porusza problem rasizmu czy odwołania do ideałów rewolucji francuskiej – interpretacje są skrajne), lecz wciąż na pierwszym miejscu stoi pisarz i świat jego umysłu pogrążonego w kryzysie. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w „Sekretnym oknie” i „Misery”, które uznać można za dość wierne ekranizacje (choć William Goldman, autor scenariusza do „Misery”, pokusił się o dodanie kilku wątków, jednak nie ingerował szczególnie w treść powieści). Najwyraźniej Koepp i Reiner wyszli z założenia, że mistrza się nie poprawia.


Plakaty eksponujące różne aspekty filmów.
Myślę jednak, że tak naprawdę żadne przełożenie słów Kinga na język filmu nigdy nie będzie w stanie oddać całości stworzonego obrazu pisarza. Dzieje się tak dlatego, że żaden twórca filmu nigdy w pełni nie poczuje istoty twórcy literatury. Jednak działania reżyserów pozwalają na ukazanie szerszemu gronu odbiorców portretów pisarzy. Dzięki temu również każdy kinomaniak ma okazję zastanowić się, ile jest w tych portretach przekładania lęków Kinga, ile obserwacji własnego środowiska a ile pewnych demonów każdego pisarza. Być może temu służą również wielokrotnie wspomniane odniesienia autobiograficzne twórcy. Nie ulega jednak wątpliwości, że nikt nie opisywał w kulturze popularnej pisarzy z taką pasją, jak robił to King.

Paulina Bruderek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz