Dnia 06.11.2014 r. w gnieźnieńskim Miejskim Ośrodku Kultury miało miejsce otwarcie wystawy pt. "Różne piękno". O wystawie oraz swojej pracy fotografa opowiada autor zdjęć, Waldemar Stube.
Zajmuje się Pan fotografią od wielu lat. Jak ewoluowało Pańskie podejście do fotografii? Jak zmienił się Pański tryb pracy?
Wcześniej pracowałem na etacie, zajmowałem się czymś zupełnie innym. Kiedy zrodził się pomysł, żeby zająć się fotografią zawodowo, to przyznam szczerze, że moje życie zmieniło się diametralnie. Głównie z tego względu, że sam fakt prowadzenia działalności wpływa na to, że w pracy jestem cały czas. Nigdy nie jest tak, że zamykam studio i koniec. Cały czas myślę o pracy, więc nie sposób jakoś od tego odpocząć, oderwać się. Na mnie czyha jeszcze jedno niebezpieczeństwo – lubię fotografować i potrafię się w tym zatracić. Nie ukrywam, że pewne projekty robię nie dla pieniędzy, a dla przyjemności – na przykład ten, który zaprezentowany jest dziś.
Razem z bratem, Dawidem, prowadzi Pan największe w Gnieźnie studio fotograficzne a także agencję fotograficzną. Jak wynika z Pańskich słów - jest to nie tylko praca, ale też pasja. Czy da się to w ogóle rozgraniczyć?
Dokładnie. Da się rozgraniczyć, bo pewne rzeczy robię typowo dla pieniędzy i tego nie ukrywam, na przykład… Fotografia ślubna? Fotografia ślubna nie. Podchodzę do niej zupełnie inaczej. W moim przekonaniu i moim wydaniu przemycam tam troszeczkę artyzmu i po prostu bardzo to lubię robić. Inaczej w fotografii „produktowej” – to tylko rzeczy przeniesione na zdjęcie i nie ma tam miejsca na wielką sztukę, takie są wymogi.
Podczas sesji powstaje wiele ujęć, zapewne setki, jeśli nie tysiące. W kontekście dzisiejszej wystawy - jakimi kryteriami kierował się Pan przy wybraniu zdjęć? I ogólnie - poza kwestiami czysto technicznymi – skąd wiadomo, że to akurat TO zdjęcie?
Akurat ta wystawa jest dość specyficzna i aż tak wiele zdjęć na nią nie zrobiłem. Dla niektórych osób była to nowa sytuacja i nie miałem zbyt dużo czasu żeby ich fotografować. Dotyczyło to na przykład osoby chorej na autyzm, gdyż taka zmiana trybu dnia wpływa niepokojąco na tę osobę, więc ostatecznie fotografowałem ją około pięciu minut. A w ciągu pięciu minut wiele zrobić nie można… Ale faktycznie, podczas niektórych sesji powstaje mnóstwo zdjęć i trzeba wybrać tylko kilka. Pierwszą selekcję oczywiście robię sam, potem mam kilka osób z którymi się kontaktuję i pytam o sugestie. Bo jeśli spędza się dużo czasu nad jakimiś ujęciami, to po prostu pewnych rzeczy się już nie widzi albo widzi się tylko to, co chce się widzieć.
Czyli ostatecznie zdarza się, że to decyzja zbiorowa?
Bardziej oczekuję jakichś wskazówek – czasami biorę je pod uwagę, czasami nie. Jak sobie coś założę, to zdjęcia muszą mieć mój charakter i ostateczne decyzje muszą wyjść ode mnie.
Wiem, że inspiracją dla niedawnej wystawy, którą zorganizował Pan razem z bratem, był film Martina Bresta „Zapach kobiety”. Była to jednorazowa sytuacja, czy na ogół czerpie Pan inspirację z innych tekstów kultury? Z muzyki, literatury?
Oglądam mnóstwo filmów, to zawsze jest inspirujące. Inspirujące są też dla mnie koncerty. Jeżdżę na nie dosyć często. Zdarzyło mi się być dwa razy na koncercie Depeche Mode - to było dla mnie mocno inspirujące. I faktycznie takie wydarzenia kulturalne dobrze na mnie wpływają.
Dotyczy to również wydarzeń kulturalnych Gniezna?
Jestem związany z Gnieznem i jeśli o nie chodzi, tutejsza oferta kulturalna coraz bardziej się rozszerza. Co prawda mówi się, że w Gnieźnie nic się nie dzieje, ale nie do końca tak jest. Trzeba po prostu szukać, czytać i rozglądać się. Są takie dni, kiedy w zasadzie nie wiadomo co wybrać i z czegoś trzeba zrezygnować. A więc nie jest tak, że nic się nie dzieje. Myślę, że mówią tak zwyczajni malkontenci, którzy zawsze będą narzekać.
Przejdźmy zatem do dzisiejszego wydarzenia. Na wernisażu będzie można oglądać wystawę pod tytułem „Różne piękno”. Modelami były osoby niepełnosprawne. Jak wyglądała praca z nimi? Stanowiło to większe wyzwanie, niż praca z pełnosprawnymi modelami?
Wszystkie te zdjęcia powstały stowarzyszeniu, w ich budynku. Wolałbym robić je w swoim studio, ale zaważyły względy techniczne. Jest kilka osób na wózku inwalidzkim i przyjazd takiej osoby do mojego studia wiązał się z szeregiem formalności – musiał być na przykład specjalny samochód, co niesie za sobą duże koszty i tak dalej… Więc łatwiej było mi przyjechać do nich i tam na miejscu, w miarę możliwości, po prostu zbudowałem studio. Z niektórymi osobami miałem więcej czasu, bo było to dla nich coś nowego i odprężającego, zaś z innymi musiałem pracować szybciej z tego względu, że była to dla nich nerwowa sytuacja.
.jpg) |
Fragment wystawy pt. "Różne piękno" |
Czyli podobnie, jak podczas pracy z modelami pełnosprawnymi – niektórzy czują się swobodnie, a inni są zdenerwowani przed aparatem.
Dokładnie tak. Ponadto w tych zdjęciach nie był użyty Photoshop, nic tutaj nie zmieniałem. Osoby te przeszły jedynie małą stylizację u fryzjera i kosmetyczki – to wszystko. Reszta to po prostu światło i trochę spędzonego z nimi czasu.
Celem wystawy jest pokazanie społeczeństwu, że osoby te są równie atrakcyjne i nie chcą być dyskryminowane z powodu swej niepełnosprawności. Jest to zatem przejaw fotografii społecznie zaangażowanej. Czy między pracą nad taką wystawą a pracą z prywatnymi klientami istnieje dla Pana różnica?
Pewnie jakaś istnieje, trudno mi samemu to ocenić z racji tego, że naprawdę lubię fotografować; zawsze staram się w stu procentach poświęcić i robię to całym sobą. Może ktoś z boku dostrzegłby jakieś różnice, ale mi generalnie pracuje się tak samo. Po prostu projekty, które mnie szczególnie interesują a niekoniecznie na nich zarabiam, staram się robić dla siebie. Czasem te fotografie dają coś innym. Tutaj na przykład miałem ogromną satysfakcję. Gdy oddawałem te zdjęcia modelom - to było coś naprawdę niesamowitego. Pewna kobieta, którą fotografowałem, dostała swoje zdjęcie i na pytanie „jak ci się podoba?” odpowiedziała: „Ja tu wyglądam jak kobieta”.
To musiało być bardzo poruszające.
Bardzo poruszające. Z resztą ja do tych ludzi wracam – jest jedna osoba, którą fotografowałem później jeszcze raz, przy okazji innego projektu. Mężczyzna z zespołem Downa, Zbyszek. Ostatnio robiłem mu zdjęcia na wystawę, która mieściła się na rynku. Fotografowałem trzy osoby z zespołem Downa w miejscach, gdzie chciałyby coś zrobić, spełnić swoje marzenia, ale nie mają takich możliwości.
Czyli dobrze się Panu pracowało?
Świetnie, taka praca daje mi naprawdę dużo satysfakcji. Z drugiej strony mam nadzieję, że te projekty obudzą świadomość. Kiedyś pracowałem za granicą, w fast foodzie. Tam raz w tygodniu przychodziła do pracy osoba z zespołem Downa. Pracowała normalnie w kuchni, swoim trybem, troszeczkę może wolniejszym, ale miała zajęcia i lubiła tam przebywać. Nikogo to nie bulwersowało. Teraz wyobraźmy sobie, że w Polsce ktoś zatrudnia osobę z zespołem Downa. O ile w ogóle można to sobie wyobrazić. Większość z nas też nie wie, że ma do czynienia z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie albo po prostu nie chce wiedzieć i ulegamy stereotypom.
Od stereotypów trudno się uwolnić, ale myślę, że takie projekty jak dzisiejsza wystawa mogą nam w tym pomóc.
Ja też głęboko w to wierzę.
Chciałabym zapytać jeszcze o coś bardziej ogólnego. Żyjemy w cywilizacji, którą nazywa się cywilizacją obrazu. Jednak wydaje się, że jej profil określić można jako audiowizualny. Jak wobec tego postrzega Pan współczesną kondycję tradycyjnej fotografii? Jak Pańskim zdaniem rysuje się jej przyszłość?
To dla mnie ciekawy temat. Miedzy innymi dlatego, że ja na co dzień wywołuję zdjęcia. Teraz jest super, wszyscy robią zdjęcia – wszyscy maja aparat, wszyscy mogą. My zajmujemy się również renowacją starych fotografii. I mamy porównanie, jak ta fotografia wyglądała kiedyś, a jak wygląda teraz. W zasadzie są to podobne fotografie, bo i tu i tu są rodzinne. Ale kiedyś gdy ktoś chciał zrobić zdjęcie, to musiał coś o tym wiedzieć. Raczej nikt przypadkowy nie zajmował się fotografią. Tamte zdjęcia były w jakiś sposób zaplanowane ktoś się nad tym zastanawiał. I co najważniejsze wszystkie oglądaliśmy na papierze. A teraz jedziemy na wakacje, robimy tysiące zdjęć, które potem składujemy gdzieś w komputerze. Nie chce nam się do tego wracać, bo kto by tyle zdjęć przeglądał, zwłaszcza, że…
…większość jest prawie takich samych…
Właśnie. Pstrykamy bez opamiętania. W tym momencie zdjęcie traci wartość. Szczególnie, że ludzie coraz rzadziej wywołują zdjęcia, magazynują je gdzieś na dysku, dopiero jak dysk padnie to zastanawiamy się, czy nie trzeba było ich wywołać. Czasami też jest tak, że tracimy te zdjęcia i mówimy: „trudno”. To jest najgorsze.
Ale w tym momencie mówi Pan o fotografii „jednostkowej”, prywatnej. A fotografia jako sztuka? Czy teraz, w dobie cyfrowej, pewne przywiązanie do tradycyjnej fotografii nie słabnie?
Myślę, że nie słabnie, ale chyba jakość w tej dziedzinie troszeczkę się obniżyła. Z racji tego, że każdy chwytający za aparat może nazwać siebie fotografem, cały ten świat fotografii stał się bardzo subiektywny w odbiorze. A są pewne kanony, pewne rzeczy, których nie powinno się fotografować, a niektórzy tak robią i zaczynają uważać, że to jest super. Znika tabu.
Ma Pan określone marzenie związane z fotografią?
Tym mnie Pani zaskoczyła… Chyba nie mam jeszcze takiego konkretnego takiego marzenia, planu. Wierzę jednak, że to najlepsze zdjęcie, które zrobię, jest jeszcze przede mną. To bardzo dobra siła napędowa. Tak, bo myślę, że gdy stwierdzę, że moje zdjęcia są dobre, to przestanę robić fotografować. Więc może spotkamy się za jakiś czas i może to zdjęcie już będzie.
Szczerze mówiąc – mam nadzieję, że nie.
(śmiech) Bo przestanę robić zdjęcia?
Tak.
To zajmę się czymś innym – może zacznę kręcić filmy. Jest taki fotograf, Anton Corbijn, znany miedzy innymi z tego, że nakręcił sporo teledysków Depeche Mode, zrobił zdjęcia na większość okładek. Teraz zajął się filmem, nakręcił już trzeci.
I nie odstąpił od fotografii?
Nie, cały czas działa w tym kierunku.
W takim razie i Panu życzę powodzenia. Dziękuję za rozmowę.
Wywiad przeprowadziła Paulina Bruderek
(CHECKOUT, Gniezno, 06.11.2014 r.)